„Zawiść”
Wiktor Modelski, Hubert Ochędalski
•
Było zimne jesienne popołudnie. Wiatr lekko muskał mu włosy, przebiegał dreszczem po plecach i odzywał się głuchym bólem w nadgarstkach. Drzewa delikatnie kołysały się na wietrze, wydając przy tym charakterystyczny świst. Zbiegowisko pod wysoko wznoszącym się gmachem Collegium Maius do tego czasu zrobiło się dosyć spore. Wśród tłumu można było zauważyć lokalnego detektywa Jana razem z córką Helą, starego Żyda Steffena i kilku studentów, na których bohater mniej zwracał uwagę. W samym centrum zgromadzenia stał on razem z matką Jadwigą. Czuł chłód, tylko chłód. Był zły na siebie, że nie czuł niczego więcej, w końcu jakieś dwa metry przed nim leżał jego ojciec, zimny i siny, bez krzty życia, a on wciąż jedyne, co umiał czuć, to chłód. Wiedział, że jego ojciec na nic więcej nie zasługiwał, ale i tak czuł się z tym źle.
•
Następny dzień był zupełnie inny. Choć nadal nie było zbyt ciepło, to niebo było bezchmurne, a wiatr o wiele spokojniejszy.
– Przemku, zejdź na śniadanie! – dobiegł go krzyk.
Leżał dalej, czytając książkę. Zdawało się, że nie słyszy lub nie chce słyszeć.
– Przemek, proszę cię! – krzyk się powtórzył.
– Idę już, mamo! – odpowiedział.
Przemek zebrał się z łóżka i ruszył w stronę kuchni. Nie miał apetytu, ale nie chciał sprawiać przykrości mamie. Przywitały go dwie pajdy chleba posmarowane masłem i posypane cukrem oraz szklanka wody na stole.
– Dzień dobry – powiedział, przeciągając się.
– Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała Jadwiga, podnosząc głowę znad miski z tartymi ziemniakami. – Wyspałeś się?
– Tak, mamo – odpowiedział po chwili.
Tęsknił za nim, tęsknił i był za to na siebie zły. „Nie powinienem i nie chcę za nim tęsknić, przecież jak on traktował mamę, jak on traktował mnie i jeszcze ciągle chlał, a jednak mi go brakuje. Nie rozumiem”.
– Przemku, zadałam ci pytanie – mama ściągnęła go z obłoków na ziemię.
– Przepraszam, zamyśliłem się – odrzekł. – Jakie pytanie?
– Skończyłeś prace u pana Kowalskiego? – spytała, kontynuując tarcie ziemniaków.
– Nie, mamo – odpowiedział, przeżuwając chleb. – Ale jeszcze mniej więcej tydzień i dom pana Zbyszka będzie pomalowany.
– Cieszę się, kochanie. – Jadwiga Pogłaskała go po ramieniu. – Ale przede wszystkim skup się na szkole, jakoś sobie poradzimy.
– Dobrze, już dobrze, mamo. Nie martw się – odrzekł, odkładając szklankę.
– A powiedz mi, Przemku, dalej spotykasz się z Helą? – spytała po chwili.
Pytanie lekko Przemka speszyło.
•
Jesiennego, bezchmurnego popołudnia Hela spacerowała ulicami szarego i ponurego Torunia, który skrywał tajemnicę, straszną tajemnicę. Po ostatnich wydarzeniach nie czuła komfortu. Szła samotnie, mimo że był dopiero środek dnia. Zmierzała na posterunek, bo jej ojciec Jan zostawił na stole w domu dokumenty i postanowiła na wszelki wypadek mu je dostarczyć. Może specjalnie zostawił, a może nie. „Dlatego lepiej mu odnieść” – pomyślała. Jesienny wiatr muskał delikatnie jej włosy, a niekiedy przybierając na sile, szklił jej oczy. Po krótkiej przechadzce dotarła w końcu na komisariat, szybko wbiegła po schodach i zaczęła rozglądać się za ojcem. Nagle drzwi na drugim końcu sali otworzyły się z hukiem.
– Janek, ja dużo rzeczy rozumiem, ale to już jest przesada – wrzeszczał wąsaty jegomość w szelkach ściśle przylegających do jego gigantycznego brzucha.
Hela domyśliła się, co było ową przesadą, kiedy zobaczyła butelkę, którą wymachiwał wąsaty przed twarzą jej ojca.
– Kiedy ostatni raz doprowadziłeś jakąś sprawę do końca, co? – kontynuował wąsaty. – I jeszcze teraz chlanie w robocie. Rozumiem, że rozwód, że sam zajmujesz się córką, ale już przeciągasz strunę. Masz ostatnią szansę, nie rozwiążesz tej sprawy, to na zbity pysk wyrzucę, rozumiemy się?
Jan kiwał głową na znak, że rozumie. Wąsaty wcisnął mu gniewnie butelkę, odwrócił się na pięcie i wyszedł, wymijając Helę. Jan, wodząc wzrokiem za szefem, oniemiał, zauważywszy córkę. Nie chciał, żeby oglądała go w takim stanie, ani sytuacji. Czuł wstyd i złość, złość na siebie. Poczuł, jak gardło mu się ściska.
– Co ty tu robisz, kochanie? – wykrztusił po chwili Jan.
Hela przez chwilę nie mogła wydusić słowa. Dla Jana ta chwila trwała wieczność.
– Zostawiłeś te dokumenty na stole, tato – dziewczyna odpowiedziała po chwili, która trwała wieczność. Podniosła dłoń z papierami. – Na wszelki wypadek ci je przyniosłam.
– Dobrze, dziękuję, kochanie – powiedział Jan, odbierając dokumenty i przytulając Helę. – Przepraszam, że musiałaś to oglądać, naprawdę.
– Nie, tato, daj spokój, nic się nie stało – przerwała Hela. – Nie przejmuj się.
– Wracasz prosto do domu? – spytał Jan po chwili.
– Nie, tato, spotykam się zaraz z Przemkiem, nie przejmuj się, odprowadzi mnie później. Nie będę wracać sama – odpowiedziała, uspokajająco gestykulując rękoma.
– Dobrze, dobrze, kochanie – odrzekł Jan. – Tylko nie wróć za późno, dobrze?
– Dobrze, tato – powiedziała Hela, po czym go przytuliła. – Kocham cię, tato.
– Też cię kocham, księżniczko – uśmiechnął się detektyw.
Widząc, jak Hela schodzi po schodach i wychodzi z budynku, poczuł znowu uczucie wstydu, poczuł, że ją zawiódł, a przecież była dla niego całym światem. Nagle uczucie wstydu znikło i zaczął się martwić. „Ostatnio takie rzeczy się dzieją, a ona będzie w nocy wracać” – pomyślał. „Nie no, czym ja się zamartwiam? Przemek ją odprowadzi, to dobry chłopak”.
•
– Cześć, Przemek – powiedziała Hela z uśmiechem.
– O, hej, Hela – odrzekł również z uśmiechem.
Dziewczynę bardzo zdziwiło miejsce spotkania. Mieli spotkać się na rynku, więc spodziewała się jakiejś ławki w centrum, a tymczasem zdenerwowany i zestresowany Przemek stał za rogiem jakiegoś zakładu szewskiego.
– Czemu się tak chowasz? – zachichotała Hela.
– Słuchaj, Hela. – Przemek przerwał wyglądanie zza rogu i odwrócił się do niej. – Policja, bez urazy dla twojego taty, źle zabiera się za to śledztwo, sam się wolę tym zająć i mam już nawet pewne podejrzenia.
– No dobrze, Przemku – powiedziała poważnie. – Ale co ja mam do tego?
– No, pomożesz mi? – zapytał Przemek, odwróciwszy się znowu.
– Daj policji czas, przecież pracują dopiero od wczoraj – uspokajała go Hela.
– Hela, przepraszam, ale zrobię to albo z tobą, albo sam. Nie przekonasz mnie – przerwał jej.
– No dobrze już, pomogę, spokojnie – powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu. – A więc kogo podejrzewasz?
– Starego Żyda Steffena – odpowiedział pewnie Przemek. – Zobacz, o tam siedzi.
– Ale jesteś pewny? – spytała Hela.
– Mówię ci, że to on. Jestem pewien, że to on – mówił Przemek.
– Nie postępuj głupio – uspokajała go Hela. – Nawet jeśli to on stoi za zabójstwem twojego ojca, w co szczerze mówiąc wątpię, to i tak nie masz dowodów.
Chłopak co jakiś czas wychylał się zza węgła, wodząc wzrokiem za przechadzającym się powoli Steffenem.
– Hela, posłuchaj – zwrócił się do niej, znowu kładąc przy tym rękę na jej ramieniu. – Przecież to on zawsze robił mojemu ojcu pod górkę, bez przerwy się kłócili i nie raz dali sobie po gębie.
Przemek znów wychylił się zza rogu i wznowił obserwację starego Żyda. Zauważył, że ten jak co dzień przysiadł na ławce w celu zapoznania się z nowościami w prasie.
– To nic nie znaczy, Przemku, w końcu stary Steffen jest wrzodem na tyłku połowy miasta, nie rozumiem, czemu akurat miałby zabić twojego tatę.
Nagle znikąd usłyszeli głos, głos twardy i stanowczy, ale co ciekawe, niezwykle spokojny.
– Co to za wygłupy? – wybrzmiał głos.
Oboje odwrócili się szybko i ujrzeli wysokiego mężczyznę w płaszczu.
– Tato, zaraz ci wyjaśnię – mówiła przestraszona Hela szybko.
– Porozmawiamy w domu – przerwał jej Jan. – A ty, młody człowieku, zostań tu, z tobą muszę porozmawiać teraz.
Hela niechętnie odeszła, a osłupiały Przemek zerknął rozpaczliwie w dziewczynę. Patrzył, jak jesienny wiatr delikatnie muskał jej kasztanowe włosy, kiedy powoli znikała za rogiem. Detektywowi to nie umknęło, wiedział, co to był za wzrok, nie był szczególnie zadowolony z tego powodu. Po chwili Jan przykucnął pod murkiem i wyrwał chłopaka z tego dziwnego transu. Widział, że młody człowiek jest zestresowany.
– Przemysławie – powiedział spokojnie, splatając dłonie i opierając je na kolanach. – Absolutnie nie mam zamiaru prawić ci kazania, spocznij sobie. Chcę tylko porozmawiać. Już od jakiegoś czasu przyglądałem się temu waszemu śledztwu, jeśli śledztwem można to w ogóle nazwać.
– Ale proszę Pana, muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi – Przemek rzekł po chwili przerwy. – I niech Pan nie gniewa się na Helę. To ja ją w to wciągnąłem.
– Nie martw się o to – przerwał detektyw. – Nie gniewam się ani na Helę, ani na ciebie, dużo mi o tobie opowiadała.
Przemek domyślał się, o czym opowiadała.
– Też pochodzę z takiego domu – kontynuował Jan. – Też nie mogłem liczyć na ojca, a matuli musiałem pomagać, też byłem przez to samodzielny i chciałem wszystko zrobić sam. Dlatego rozumiem i się nie gniewam.
– Czyli w porządku? – Przemek zapytał po chwili.
– W porządku, ale z tym śledztwem macie skończyć – powiedział detektyw twardo, złożywszy ręce na piersi. – Zrozumiano?
Przemek zrozumiał.
•
Minął tydzień, odkąd Jan przerwał śledztwo Przemka i Heli. Pomyślał, że może nie powinien tego robić. Może chociaż oni by do czegoś doszli. Śledztwo stało w miejscu. Żadnych świadków, dowodów, narzędzia zbrodni, nawet poszlak. Nic. Detektywowi kończył się czas, a jego przełożonym cierpliwość. Nie wiedział już, co ma robić, martwił się Helą. Przecież nie utrzyma się sam, jeśli straci posadę. A jak utrzyma córkę? Będzie musiała wrócić do matki, a na to pozwolić nie mógł.
– Janek masz coś wreszcie? – wparował wąsaty z hukiem. – Kończy nam się czas, wiesz, że jesteśmy naciskani.
– Wiem, Władek, wiem – odpowiedział zrezygnowany detektyw. – Pracuję nad tym.
– To nazywasz pracowaniem? – roześmiał się. – A może czekasz, aż sam wstanie z grobu i ci powie, kto go zajebał?
Jana to nie rozbawiło, uważał takie poczucie humoru za obleśne, ale zaśmiał się, bo liczył, że chociaż złagodzi sytuację.
– Jak wstanie, to daj znać Steffenowi – roześmiał się znowu. – Może w końcu przestanie trajkotać o tych pieniądzach.
– Jakich pieniądzach? – przerwał Jan.
– Nie wiesz, że mężulek tej nieszczęsnej Jadwigi wisiał Żydowi sporą sumkę? – zdziwił się Władek.
– Nie, nie wiem – przerwał Jan znowu. – I nie uznałeś za stosowne mi tego wcześniej powiedzieć?
– Myślałem, że to wiesz – odpowiedział wąsaty. – Wszyscy to wiedzą.
Detektyw wstał, założył płaszcz i ruszył do wyjścia.
– Dokąd się wybierasz? – Władek złapał go za ramię. – Jeszcze nie skończyłem.
– Po Steffena – odrzekł poważnym tonem.
•
W te jesienne chłodne popołudnie Przemek w końcu postanowił spotkać się z Helą. Cała ta sytuacja ze śledztwem przytłoczyła go i zamknął się w sobie. Ostatni tydzień spędził w domu, całkowicie ignorując wszystko i wszystkich, w tym ją. No, może nie wliczając mamy.
Spacerowali już tak od pół godziny, powoli i spokojnie przemierzając ulice Torunia. Przez większość spaceru Hela próbowała go jakoś pocieszyć czy rozśmieszyć, ale z miernym skutkiem. Przemek nie był w humorze na wyjście, ale potrzebował kogoś, właściwie najbardziej potrzebował jej. Zatrzymali się przy parku.
– Muszę już wracać, Przemku – powiedziała. – Inaczej tata będzie się zamartwiał.
– Dziękuję, Hela – odpowiedział po chwili.
– Za co? – Zachichotała.
– Za to, że za wszelką cenę próbujesz mnie pocieszyć – rzekł chłopak. – Doceniam to bardzo.
Hela uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.
– Może cię odprowadzę? – zapytał.
– Chętnie – odpowiedziała szybko. – No to w drogę, tata jeszcze powinien być na komisariacie.
•
– Dobra, Steffen – powiedział zrezygnowany Jan. – Jesteś wolny.
Otwierając drzwi w celu wypuszczenia Żyda, zauważył swoją córkę w towarzystwie Przemka.
– Co tutaj robicie? – zdziwił się.
– Przemek mnie odprowadził – odpowiedziała.
– Czy to on? Czy miałem rację? – nie wytrzymał Przemek. – Na pewno miałem rację! To musiał być on, prawda?
Detektyw chwilę milczał, drapiąc się przy tym od czasu do czasu w brodę.
– Tato? – zapytała. – Czy Przemek ma rację?
Jan milczał kolejną chwilę.
– Widzisz, Przemku – wycedził po chwili – niestety nie, chociaż chciałbym, żeby tak było. Zgarnąłem go na przesłuchanie po tym, jak się dowiedziałem, że twój ojciec wisiał mu pieniądze. Zaczęło się to w jakiś sposób układać, był to pierwszy poważny trop w tej sprawie, już liczyłem, że złapałem nić. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, rozmowa była raczej jednostronna. Długo się wymigiwał od odpowiedzi, co jeszcze bardziej potwierdzało moją tezę. Niestety po długim przesłuchaniu okazało się, że ma dobre alibi. Kilku świadków potwierdziło, że spędzał tę noc w barze. Jak twierdził, wypuścili ich wtedy ze zmiany kilka godzin wcześniej i poszedł na piwo, a twój ojciec pracował wówczas do późna.
Przemek patrzył na detektywa bez żadnej emocji, nie wiedział, co ma czuć. Chciałby, żeby to był Steffen, chciał mieć już spokój. Nie wiedział, czemu tak się przejmuje ojcem po tym, jakim był człowiekiem, ale ta sprawa go męczyła. Nie wiedział, co myśleć, co czuć, ani co powiedzieć detektywowi. Stał jeszcze przez chwilę, po czym odwrócił się i powoli poszedł w stronę drzwi. Bez żadnego słowa.
•
Od feralnego przesłuchania minął ponad miesiąc. Była już zima, a pokryty śniegiem Toruń nie wyglądał już tak ponuro jak jesienią. Mróz doskwierał bardzo, ale nie przeszkadzało to Przemkowi, ponieważ był z Helą. Spacerowali razem, od jakiegoś czasu trzymając się za ręce. Nie przestawał myśleć o sprawie ojca, dalej go to męczyło. Minął aż miesiąc, a nadal nie udało się znaleźć sensownego tropu, jedynie ślepe uliczki. Przy niej było lepiej, potrafił na moment zapomnieć o wszystkim. Lubił jej obecność.
– Może wpadniecie dzisiaj z mamą do nas na obiad? – zapytał Hela.
– Bardzo chętnie – uśmiechnął się.
Hela również odpowiedziała uśmiechem.
– No to idę powiedzieć tacie – odpowiedziała. – Ucieszy się.
– W takim razie widzimy się popołudniu. – Przemek odpowiedział prawie z radością.
Na pożegnanie przytulili się, a Hela pocałowała go w policzek. Jeszcze przez chwilę patrzył, jak odchodzi. Cieszył się głupio, trzymając dłoń w miejscu, gdzie go pocałowała. Westchnął bezgłośnie i ruszył w stronę domu.
•
W międzyczasie na komisariacie detektyw dalej desperacko próbował doprowadzić sprawę do końca. Dręczyło go to już niemiłosiernie. Za kilka dni kończył się ostatni tydzień, jaki dostał od Władka. Już się prawie pogodził z tym, że go wyrzucą. Nagle otworzyły się drzwi do pokoju. Stanął w nich Władek.
– Ktoś do ciebie – powiedział.
W drzwiach drżał młody chłopak, na oko w wieku Przemka i Heli. Był przestraszony i z pewnością pijany. Oczy miał bardzo zmęczone. Jan skinął głową, Władek posadził chłopaka i wyszedł. Rozmawiali długo. Jak się okazało, właśnie ten chłopak stał za zabójstwem ojca Przemka. Co gorsza, cała sprawa była jedną wielką pomyłką. Młody opowiadał wszystko rozdygotany i na granicy płaczu. Mówił, jak to stary Żyd Steffen prześladował całe jego osiedle, w szczególności babcię, której odbierał pieniądze i wyzywał od najgorszych. Jak kiedyś zakatował psa sąsiadów, bo miał taki kaprys. O występkach Steffena mówił najwięcej, a im dalej w las, tym było gorzej. Wreszcie wyznał, że z innym chłopakiem z osiedla zaplanowali zajście Żyda po pracy w ciemnej uliczce. Chcieli dać mu nauczkę, zakończyć ten terror. Tłumaczył, że nie planowali zabójstwa. Chcieli go dla przykładu pobić metalowymi rurkami. Jednak los chciał, żeby ich cel był wtedy w barze, a drogą, którą zazwyczaj wracał do domu, szedł tym razem ojciec Przemka. Los chciał również, żeby mieli identyczne płaszcze, a przede wszystkim chciał, żeby pierwsze uderzenie, które miało zaskoczyć i przestraszyć, wylądowało dokładnie na potylicy. Na koniec opowiedział, jak go to męczyło i że musiał się przyznać, bo dłużej nie mógł już wytrzymać. Detektywowi było ciężko, bardzo ciężko. Widział, że nie miał do czynienia ze złym chłopakiem, ale znał swoje obowiązki. Wstał i bez słowa odprowadził chłopaka do celi. Pierwszy raz w swojej karierze zrobił to z niechęcią. Szedł z nim powoli, a cały personel komisariatu wymieniał się uwagami. Zamykając kratę, czuł się źle. Wiedział, że zamiast tego chłopaka powinien tam trafić Steffen. Z celi poszedł prosto do gabinetu Władka. Położył odznakę na biurku, odwrócił się, płynnie przekroczył próg i miękko zamknął drzwi. Mimo że udało mu się doprowadzić sprawę do końca, nie chciał już nigdy zamykać kogoś z powodu pomyłki, kiedy prawdziwi przestępcy, jak Steffen, łażą po ulicach nietkalni. Nie chciał już nigdy patrzeć komuś w oczy, jak temu chłopakowi podczas zamykania celi. Drugi raz by tego nie zniósł.