Kontakt Fosa Staromiejska 3, 87-100 Toruń
tel.: +48 56 611 3510
e-mail: Dziekanat_Human@umk.pl
obrazek nr 1 obrazek nr 2 obrazek nr 3

„Śmierć za śmierć”

Maria Michalczuk, Oliwia Wojna, Wiktoria Woźniczak, Miłosz Zakrzewski, Julia Zaremba

 

 

Sierpień 1901

Jest gorący sierpniowy dzień. Troje przyjaciół, Antek, Beata i Franek, korzysta z ostatnich dni wakacji nad jeziorem. Beata obserwuje chłopców pływających w jeziorze. Gdy słońce zaczęło zachodzić, Antoni i Franek wyszli z wody i wspólnie rozpalili ognisko. Przy cieple płomieni rozmawiają o nowym etapie w życiu, jakim jest rozpoczęcie nauki na nowo powstałej uczelni. Żyją w błogiej nieświadomości tego, jak bardzo ich życie zmieni się w ciągu kilku następnych miesięcy.

 

20 listopada 1901

Po ciężkim tygodniu detektywowi towarzyszyła już na wpół pusta butelka taniej whisky. Barman, zajęty swoją pracą, nie zwracał już na niego uwagi, a przy barze siedziało jeszcze tylko troje, zacięcie o czymś dyskutujących, młodych ludzi. Charczenko próbował przez moment zrozumieć, o czym rozmawiają, lecz pomimo grobowej ciszy panującej w pomieszczeniu, słyszał tylko strzępy zdań wypowiadane przez nich szeptem. Krążył wzrokiem po obskurnym barze, zatrzymując go na starych fotografiach wiszących na ścianach i płomieniach tańczących w lampach. Starał się odwrócić uwagę od codzienności, jednak jego myśli szybko wracały na wcześniejsze tory. Na pierwszy rzut oka było widać, że coś go trapi – w mieście od ostatnich kilku tygodni panował dziwny spokój, którego efektem ubocznym były niespotykane braki zleceń. 

Nagle z natłoku myśli wyrwały go krzyki i odgłos tłuczonego szkła. Charczenko zwrócił się w stronę, z której doszły go hałasy. Jeden z młodzieńców wyszedł szybkim krokiem, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Mężczyzna uważnie obserwował to wydarzenie. Dziewczyna złapała drugiego z nich za ramię i ze łzami w oczach usilnie go o coś prosiła. Cała sytuacja sprawiła, że detektyw zaczął zastawiać się, co takiego musiało między nimi zajść. Drugi chłopak również gwałtownie wstał i wyszedł, krzycząc. Dziewczyna wybiegła za nim w mgnieniu oka. 

– Pieprzeni gówniarze – mruknął pod nosem, jednocześnie unosząc szklankę i wracając do topienia smutków w alkoholu. 

     

Wybiło trzydzieści minut po godzinie pierwszej. Detektyw spojrzał na zegar i dotarło do niego, że zupełnie stracił poczucie czasu. Nagle usłyszał dźwięk dzwonka. Do pomieszczenia wrócił jasnowłosy chłopak. Szybko otaksował wzrokiem bar i widać było, że gorączkowo czegoś szuka. 

– Zgubiłeś coś? – zwrócił się do młodzieńca Charczenko, kierując wzrok w jego stronę.

– Nie pana interes – rzucił oschle, dalej szukając czegoś między stolikami.

Detektyw sięgnął do kieszeni i wyjął portfel, który następnie przesunął po blacie w jego stronę.

– Następnym razem pilnuj swoich rzeczy. Ktoś inny mógłby przygarnąć taką sumkę – powiedział, przyglądając się mu uważnie, choć wzrok miał pijany. 

Młodzieniec otworzył portfel i dokładnie sprawdził jego zawartość. Spojrzał na starszego mężczyznę podejrzliwym okiem i odwrócił się w kierunku drzwi. Złapał już za klamkę, jednak po chwili namysłu odwrócił się i zajął miejsce obok.

– Dwie kolejki najlepszej whisky jaką macie – powiedział, podając garść marek barmanowi. 

 

***

Trzy tygodnie później 

Tego dnia grudniowe powietrze wydawało się Frankowi jeszcze ostrzejsze niż zwykle, a pojedyncze łzy zamarzały na jego twarzy. Patrzył przed siebie wzrokiem pustym i bez wyrazu. W tamtej chwili chłopak nie marzył o niczym innym, jak o znalezieniu się gdzieś daleko stąd. Jednak był tutaj, szedł tuż za księdzem oraz mężczyznami niosącymi trumnę, a jego ramienia kurczowo trzymała się Beata. Wreszcie dotarli do miejsca, w którym wykopano dół. Dół, w którym za chwilę spocząć miał jego ojciec. Za każdym razem, gdy docierała do niego bolesna prawda, że już nigdy go nie zobaczy, czuł kłucie w sercu. 

Ksiądz skończył modlitwę, ciało zostało spuszczone do grobu. Beata cicho łkała w ramię chłopaka. W jego głowie panowała pustka i wszechogarniający go ból. Żadne dziecko nie powinno chować swojego rodzica, zwłaszcza w tak młodym wieku. Chłopak ledwo wkroczył w dorosłość, a już stracił ostatnią bliską mu osobę. Franciszek czuł, jakby został sam na tym okrutnym świecie. 

Po skończonym pogrzebie kilka najbliższych osób złożyło kondolencje młodzieńcowi. Bardzo trudno było mu słuchać tych wszystkich słów od osób, które widziały, jak wyglądało życie jego ojca, a mimo to nigdy nie podały mu pomocnej dłoni. Jedynie Subiesławscy byli prawdziwymi przyjaciółmi zmarłego. Matka Beaty natychmiast objęła go i trzymała w długim uścisku, po czym powiedziała, że zawsze może na nich liczyć, gdy będzie w potrzebie. Chłopak doceniał gest, lecz doskonale znał sytuację rodzinną przyjaciółki, której rodzice zaledwie wiązali koniec z końcem. Wiedział, że nie może nadużywać ich życzliwości i że od teraz musi liczyć tylko na siebie. 

– Zostawicie nas na chwilę samych? – dziewczyna skierowała pytanie do rodziców.

Kobieta ciepłym uśmiechem pożegnała chłopaka i wraz z mężem oddalili się, aby dać młodym odrobinę prywatności. 

– Ten gnojek nawet nie raczył pojawić się na pogrzebie po tym wszystkim, co zrobił jego ojciec! – Franciszek w końcu wybuchł, cały poranek emocje trzymał w sobie. Człowiek, którego jeszcze niedawno uważał za przyjaciela, nie miał nawet na tyle odwagi, by spojrzeć mu w oczy po tym, co się wydarzyło. 

– Wiem kochany, wiem, co czujesz – powiedziała Beata z pełnym współczucia głosem i potarła ramię chłopaka. – Znasz jego ojca, Antek miałby przez to problemy.

– Gówno wiesz! No tak, gdyby synalek pojawił się na pogrzebie, byłoby to oczywistym przyznaniem się do winy ze strony fabryki, czego jego stary gorączkowo próbuje uniknąć. 

– Porozmawiaj z nim. Wiem, że teraz cierpisz, ale nie można od tak przekreślić tylu lat przyjaźni. 

– Nie będę z nikim o niczym rozmawiać! Dla mnie temat jest skończony, mam nadzieję, że jego ojca dopadnie sprawiedliwość – krzyknął i ruszył w przeciwną stronę.

Franek był wściekły. Nie mógł uwierzyć, że po tym wszystkim Beata nadal próbuje bronić tego parszywca. Po drodze do domu zaszedł do pobliskiego sklepiku, aby zakupić to, co wydawało się mu jedynym ratunkiem tego dnia – butelkę taniego alkoholu. 

 

Po wydarzeniach całego dnia Beata czuła, że potrzebuje spaceru, aby poukładać myśli, które cały czas krążyły wokół jednego tematu. Nie od dziś znała swoich przyjaciół. Obaj byli równie uparci i przekonani o swojej racji. Dziewczyna za wszelką cenę pragnęła pogodzić skłóconych młodzieńców. Próbowała już przemówić do rozsądku Frankowi, mimo że w głębi duszy wiedziała, że jedynym winnym w tym sporze jest Antoni. Zresztą trudno to nazwać sporem, gdy w grę wchodzi ludzkie życie. Miała świadomość tego, jak ważny dla Franciszka był ojciec. Matka zmarła, gdy chłopak miał zaledwie pięć lat. Od tego czasu byli dla siebie jedynymi bliskimi osobami. Nie potrafiła wyobrazić sobie, co zrobiłaby, gdyby straciła rodziców, którzy byli dla niej całym światem i oparciem.

Młoda kobieta nie zauważyła nawet, kiedy nogi poniosły ją w kierunku bogatej dzielnicy Torunia. Mimo że bywała tu wiele razy z Antonim, nigdy nie przyzwyczaiła się do atmosfery, jaka panowała na ulicach. Domy już z zewnątrz wyglądają pięknie i wystawnie. Wiele razy wyobrażała sobie, jak jej życie mogłoby wyglądać, gdyby marzenie o karierze aktorskiej doszło do skutku. Czy pozwoliłaby sobie wówczas na życie w bogatej dzielnicy? Czy poślubiłaby aktora i założyła z nim rodzinę? A może podróżowałaby po świecie? Niestety, wiedziała, że marzenia te są odległe. Nie bez powodu przecież podjęła naukę na uczelni. Musiała nauczyć się rzeczy praktycznych i wspomóc rodziców finansowo, więc swoje pragnienia stawiała na drugim planie. Jednak w wolnych chwilach lubiła wyobrażać sobie życie takim, jakie mogłoby być.

Doskonale znała drogę do domu Antka. Stanęła i zapukała w drzwi zrobione zapewne z bardzo drogiego drewna. Młodzieniec otworzył je już po kilkunastu sekundach. Ubrany był w białą koszulę, której pierwsze trzy guziki były rozpięte. Blond włosy, zwykle starannie ułożone, tym razem były w całkowitym nieładzie. Mimo tego wyglądał całkiem przyzwoicie.

– Cześć – powiedziała Beata.

– Witam. Co cię sprowadza w ten piękny wieczór? Czyżbyś była chętna dotrzymać mi towarzystwa? – odpowiedział, uśmiechając się zawadiacko. 

Dziewczyna tylko przewróciła oczami. Weszła do domu bez zaproszenia, a Antek zmarszczył brwi, zaskoczony postępowaniem przyjaciółki. Beata nie udała się w głąb domu, tylko przystanęła w przedpokoju, nie trudząc się nawet, by ściągnąć buty. Nie miała na to czasu.

– Gdybyś nie zauważył, nie jestem w nastroju do żartów. Dobrze wiesz, co mnie sprowadza. Jak mogłeś nie przyjść na pogrzeb jego ojca?! – rzuciła, patrząc mu w oczy. 

– Uspokój się – zaczął spokojnie Antoni – doskonale wiesz przecież, jakie on ma o tym zdanie. Sam powiedział w barze, że nie chce mnie znać. A i ja nie mam ochoty się z nim zadawać po tym, jakie głupoty nawymyślał pod adresem mojego ojca.

Beata czuła, jak krew zaczyna gotować się w jej żyłach. Doskonale znała Antka od strony, od której nikt go nie znał. Wiedziała, że pod warstwą zimnego sukinsyna kryje się wrażliwy chłopak, który po nieustannym strofowaniu przez ojca znalazł sposób na maskowanie się przed światem, by nie zostać dodatkowo zranionym. Nie rozumiała tylko, dlaczego tak zabiega o aprobatę człowieka, który go tak bardzo krzywdzi.

– Antoni – rzuciła ostro – i ja, i ty wiemy, że to nie są żadne głupoty. Czemu tego nie przyznasz? Dobrze wiesz, jakim on jest potworem – nie bała się mówić takich rzeczy. Wiedziała, że tylko ona ma przywilej mówienia Antkowi prawdy prosto w oczy. 

Młody mężczyzna również zdawał sobie sprawę, że dziewczyna ma rację, bo odwrócił wzrok. 

– To, co wydarzyło się w fabryce nigdy nie powinno mieć miejsca. Twój ojciec jest za to odpowiedzialny. Franek zasługuje na przeprosiny. Wyobrażasz sobie, jak on musi się teraz czuć?! Przeprosiny to absolutne minimum, jakie powinieneś w tej sytuacji wykonać. Właściwie to nie, powinieneś go błagać na kolanach o przebaczenie. Nie bądź tchórzem, stracisz najlepszego przyjaciela, a tracąc jego, stracisz też mnie.

Dziewczyna odwróciła się i wybiegła z pomieszczenia, zostawiając go samego w wielkim pustym domu. Chłopak wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Beata.

 

Antoni siedział przy kominku. Popijał whisky i podziwiał pasma światła rzucane przez tańczące płomienie, jednak nawet w ten sposób nie mógł uwolnić się od wyrzutów sumienia, które coraz mocniej zaczynały ciążyć. Doskonale wiedział, że to, co powiedziała Beata, było prawdą. Już dawno zauważył, jak jego ojciec traktuje swoich pracowników. To mógł być każdy inny robotnik, ale pech chciał, że trafiło na ojca jego najlepszego przyjaciela. Antek, niezwłocznie, gdy dowiedział się o wypadku w fabryce ojca, udał się do jego gabinetu. Chyba po raz pierwszy w życiu zdecydował się postawić ojcu i okazał swój gniew, za co poniósł srogą karę. Odruchowo podniósł rękę i dotknął policzka, w który został mu wtedy wymierzony przez ojca siarczysty cios. Starszy Herta zapowiedział, że jeżeli jego syn zdradzi chociaż część cennych informacji, zostanie wydziedziczony i wyrzucony z domu. Antoniemu nie pozostało nic innego, jak tylko robić dobrą minę do złej gry i próbować przekonać przyjaciela, że właściciel fabryki nie miał nic wspólnego z wypadkiem.

Z przemyśleń wyrwał go trzask zamykanych drzwi. Zszokowany wizytą Beaty, zapomniał ponownie zamknąć drzwi na klucz. Gdy szybkim krokiem pokonał dzielącą go od korytarza odległość, zobaczył na samym jego końcu Franka. Chłopak, ubrany w obdarty płaszcz, zmierzał w stronę przyjaciela powolnym i chwiejnym krokiem, jego mina zdradzała, że nie przyszedł w pokojowych zamiarach.

– Co ty tu robisz? – zapytał blondyn. Nie wiedział, czego spodziewać się po chłopaku, którym szargało teraz tyle emocji. 

Gdy Franciszek podszedł blisko, Antoni poczuł intensywny zapach alkoholu. Martwił się o stan przyjaciela, a jednocześnie wiedział, że musi kontynuować grę, z której nie było już drogi powrotnej. Był zmuszony ponownie założyć maskę potwora bez uczuć. Franek uśmiechnął się ironicznie i przystanął na moment.

– Nie wiesz, dlaczego tu przyszedłem? Może dlatego, że przez tego gnoja, którego nazywasz ojcem, najbliższa mi osoba leży teraz na cmentarzu!? Myślałeś, że nie przychodząc na pogrzeb, nie pogorszysz swojej sytuacji? Jesteś podłym tchórzem, tak samo jak twój ojciec!

– Nie przyszedłem, bo sam powiedziałeś, że nie chcesz mnie znać. A raczej wykrzyczałeś to, gdy próbowałem przedstawić ci logiczne argumenty. Nie dajesz sobie przetłumaczyć, że śmierć twojego ojca to był tylko nieszczęśliwy wypadek. Wbiłeś sobie coś do tego pustego łba i nie zamierzasz odpuścić. Myślę, że powinieneś zająć się czymś pożyteczniejszym niż próbą obwiniania wszystkich dookoła za nieszczęścia, które cię spotykają – oznajmił Antoni z niewzruszoną miną. Trzeba było mu przyznać, że świetnie wychodziło mu granie. Chłopak odwrócił się na pięcie i wrócił w głąb domu.

– Bycie na posyłki ojca i odziedziczenie imperium, w którym giną ludzie, oznacza dla ciebie ,,coś pożytecznego”? – zakpił Franek. Młody mężczyzna odbił się od ściany, o którą się dotychczas opierał ręką, jednak procenty w jego organizmie sprawiły, że zachwiał się i prawie skończył na ziemi. Szybko jednak otrząsnął się i poszedł za blondynem do otwartego salonu. – Wypadek czy nie, twój ojciec nie miał na tyle godności, aby opłacić medyka, który obejrzałby rany mojego taty. Jesteś dokładnie taki, jak twój ojciec: zimny i bez żadnych skrupułów – powiedział chłopak, po czym splunął na buty Antoniego i odwrócił się w stronę wyjścia.

– Nawiasem mówiąc, ty również nieźle sobie radzisz w upodabnianiu się do swojego ojca. On też lubił zajrzeć do butelki, prawda? – odpowiedział Antoni na słowa kolegi. Wypowiadając te słowa czuł się źle ze świadomością, że rani przyjaciela, nie mógł jednak dać tego po sobie poznać. Wolał, żeby Franek raz na zawsze go znienawidził i przestał drążyć temat.

Mięśnie Franciszka momentalnie się napięły, a dłonie zacisnęły w pięści. Przystanął. Miał zamiar już wychodzić, lecz jego gniew w połączeniu z trunkiem, jaki wcześniej spożył, sprawiły, że energicznie wszedł do salonu. Złapał za szklankę stojącą na stoliku i rzucił nią w byłego przyjaciela. Ta jednak minęła go i trafiła w ścianę, rozbijając się z hukiem.

– Nie waż się mówić tak o moim ojcu nigdy więcej! – wykrzyczał Franek. Był wściekły, a jedynym, czego pragnął w tamtym momencie, była zemsta. Chciał, żeby rodzina Herta poczuła to, co on teraz czuł.

– Uspokój się, dobrze wiesz, że twój ojciec był alkoholikiem i prędzej czy później sam zapiłby się na śmierć. 

Słowa wypowiedziane przez Antoniego zapoczątkowały szereg zdarzeń, które działy się w nieprawdopodobnie krótkim czasie. Franciszek rzucił się na kolegę, obalając go na podłogę. Antek próbował zrzucić z siebie przeciwnika, ale gniew, jaki krążył w jego żyłach, Franek wydawał się być dużo silniejszy. Wreszcie dał radę przycisnąć Antka do podłogi. Nie wiadomo nawet, w którym momencie oplótł swoje palce wokół jego szyi i zaczął je zaciskać.

Antoni był przerażony tym, co się działo. Nie wiedział, że jego słowa mogą wywołać tak gwałtowną i nieopanowaną reakcję młodego Kaczmarka. Usilnie starał się zedrzeć z siebie dłonie przyjaciela. Drapał go, miotał się, lecz z każdą sekundą było mu ciężej, gdyż powietrze przestawało dostawać się do jego organizmu. Wreszcie chłopak zemdlał. Do końca miał świadomość, że prawdopodobnie już nigdy się nie obudzi.

Jedyną rzeczą, o której myślał Franciszek, była zemsta. Nie zważając na konsekwencje swoich czynów, dusił Antka. Nie przestał nawet wtedy, gdy blondyn zrobił się siny. Dopiero po kilku długich minutach doszło do niego, co zrobił. Natychmiast oderwał się od bezwładnie leżącego ciała i próbował przemówić do przyjaciela. Wykrzykiwał jego imię, szarpał za ramiona, lecz było już za późno. Antoni Herta był już martwy.

 

Grudniowe popołudnie Bolesław Charczenko spędzał w sposób, który praktykował niemal codziennie od ostatnich kilku tygodni. Jego życie przepełniała rutyna. Dni zlewały się w jeden ciąg, a drogi Torunia znał już niemalże na pamięć. Spacerował i rozmyślał. Bał się jednak wybiegać myślami za daleko w przyszłość, bo oszczędności, jakie zostały mu po sprzedaży posiadłości na wsi, starczą mu ledwo do nowego roku. Mężczyzna kilka lat temu postanowił powrócić do miasta, mając nadzieję, że tutaj będzie miał więcej pracy i trochę odżyje po odejściu żony. Przez pierwsze kilkanaście miesięcy interes się kręcił, jednak teraz brakowało mu zleceń, a on na długie godziny zostawał sam na sam ze swoimi myślami. Z tego właśnie powodu, by nie zostawać w pojedynkę w pustym biurze, które służyło mu jednocześnie za mieszkanie, wychodził codziennie wieczorem do baru. Doskonałym kompanem w samotności okazała się whisky.

Tego wieczoru również udał się do tego samego obskurnego baru, co zazwyczaj. Barman, gdy tylko zobaczył go w drzwiach, natychmiast zajął się przygotowaniem ulubionego trunku stałego klienta.

– Jak samopoczucie? – zagadnął. 

Bolesław cały czas zapominał jego imienia. Jan? Stanisław? Za nic nie mógł sobie przypomnieć.

– Cóż, niewiele zmieniło się od wczoraj – odpowiedział oschle Charczenko, nie trudząc się, aby zapytać go o to samo. To nie tak, że nigdy nie rozmawiali. Często dyskutowali na różne tematy, gdy mężczyzna akurat miał dobry humor. Jednak tym razem Bolesław miał zbyt wiele zmartwień na głowie. Zastanawiał się, jak opłaci następny czynsz. Rozważał już nawet zaciągnięcie się do marynarki wojennej. Może i nie był młody, nie dysponował też nienagannym zdrowiem, ale przynajmniej miałby zapewnione jedzenie i miejsce do spania.

– Jakiś mężczyzna był tu dzisiaj, pytał o pana – rzucił młodzieniec za barem, podając gotowy napój.

– O mnie? A niby kto miałby pytać o mnie? – pytał zgryźliwie mężczyzna. Nie miał w mieście żadnych przyjaciół. Stare znajomości urwały się, gdy po ślubie zdecydowali się z żoną wyprowadzić na wieś, a raczej mało prawdopodobne było to, żeby któryś z poprzednich klientów odezwał się po takim czasie. – Jak wyglądał?

– Wysoki, dobrze ubrany, koło pięćdziesiątki, z daleka było czuć, że śmierdzi od niego szmalem. Pytał, w jakich godzinach może pana tu znaleźć. Poinformowałem go, że zapewne koło szóstej. Powinien tu być lada chwila, bo powiedział, że wróci – odpowiedział barman i wrócił do polerowania szklanek. 

Bolesław nie przypominał sobie, by ten opis przypominał kogokolwiek, kogo znał.

 

Charczenko nie musiał długo czekać na pojawienie się tajemniczego nieznajomego. Do baru wszedł mężczyzna ubrany w elegancki płaszcz, na głowie miał kapelusz. Przysiadł się do detektywa i zamówił whisky.

– Tak myślałem, że cię tu spotkam. Miałem nadzieję, że plotki o tym, że wróciłeś do miasta i próbujesz się zapić są fałszywe, ale na własne oczy widzę, że to prawda – zaczął kpiąco nieznajomy. 

Krew w żyłach Bolesława momentalnie się zagotowała.

– Znamy się w ogóle? Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ty – bąknął, popijając alkohol.

– Zygmunt Herta. Mówi ci to coś? Czy przez to chlanie już ci się pomieszało we łbie? – w głosie Herty utrzymywał się jadowity ton. 

Bolesław spojrzał na niego z niedowierzaniem.

– Pamiętam. Doskonale pamiętam. Szkolne czasy nie należały do moich ulubionych. Jednak zakładam, że nie zebrało ci się nagle na wspominki. Co cię do mnie sprowadza? – zapytał dawnego znajomego.

– Masz szansę spłacić dług, który zaciągnąłeś u mnie wiele lat temu, zanim zniknąłeś ze swoją pożal się Boże żoną. Mam pewną, cóż, można by rzec, delikatną sprawę, związaną z twoją profesją. Dotyczy ona mnie i mojej rodziny, więc liczę na dyskrecję.

– Oczywiście. Jestem profesjonalistą.

Zygmunt prychnął lekko.

– Dwa dni temu wróciłem z podróży wraz z żoną i zastaliśmy naszego syna zwisającego na linie ze szczytu schodów – powiedział to tak, jakby mówił o najnormalniejszej rzeczy na świecie. – Na stoliku w salonie leżał list pożegnalny. W liście syn twierdzi, że kończy swoje życie, bo rzekomo nie wytrzymał presji. Ale ja wiem, że to nie jest prawda. Antoni to był normalny, zdrowy, młody mężczyzna. Nie bywał nawet smutny. Nie mógłby targnąć się na swoje życie. Policja twierdzi, że to zwyczajne samobójstwo. No cóż, ja jednak podejrzewam najgorsze – skończył, patrząc pustym wzrokiem przed siebie, zbliżając szklankę do ust.

Bolesław był w szoku, z jakim spokojem potrafił wypowiadać się na temat śmierci własnego dziecka.

– Sugerujesz, że ktoś mógłby go zabić? Kto miałby to zrobić? – Charczenko był zdziwiony tym, co przed chwilą usłyszał.

– To właśnie masz ustalić. Nie miał wrogów. Miał za to jedną wadę: zadawał się z gorszym sortem. – Herta zrobił zdegustowaną minę. – Powtarzałem mu wielokrotnie, że trzymanie z biedakami przysporzy mu kłopotów. Pewnie któryś z dzieciaków z biednej dzielnicy zabił go z zazdrości. Cóż, nie każdy umie pogodzić się ze swoim losem. W każdym razie jutro o jedenastej odbywa się pogrzeb. Bądź w kostnicy o dziewiątej. Rzucisz okiem na… ciało. 

 Pod skorupą obojętności detektyw zauważył u towarzysza przebłysk bólu. Zygmunt szybko się otrząsnął, dopił resztę alkoholu ze szklanki, rzucił na blat o wiele za dużo monet i wyszedł szybkim krokiem.

Bolesław Charczenko nie spodziewał się, że dzisiejszy, nie różniący się za wiele od innych dzień, skończy się w ten sposób. Tego wieczora nie siedział długo w barze. Powrócił do mieszkania, lecz nie zasnął od razu. Cały czas rozmyślał o tym, co powiedział jego dawny przyjaciel. Postawiony przez niego pod ścianą, musiał bezwzględnie rozwiązać sprawę. Nie stać go było na oddanie długu z własnej kieszeni. Liczył też po cichu, że gdy odniesie sukces, jego interes znowu ruszy z miejsca. Zasypiał z nadzieją na lepsze jutro.

 

Poranne powietrze było rześkie, detektyw delektował się nim, czuł, jak wypełnia jego płuca. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był na nogach o tej porze. Wyszedł z mieszkania pół godziny przed wyznaczonym czasem. Nie mógł sobie pozwolić na porażkę. Od tej sprawy mogła zależeć jego przyszłość.

Zjawił się przy kostnicy równo o dziewiątej. Zygmunt Herta stał przed wejściem, ubrany w elegancki garnitur, dopalał cygaro.

– Musimy się pośpieszyć – zaczął bez zbędnego przywitania – za około godzinę zjawi się rodzina. Powiedziałem żonie, że muszę omówić jeszcze kilka kwestii z proboszczem, ale wrócę po nią niedługo. Nie ma za wiele czasu.

Ruszył do drzwi, a Bolesław podążył za nim. W pomieszczeniu znajdowało się kilka ławek i przedmioty potrzebne do obrzędu religijnego. Obiektem zainteresowania detektywa natychmiast stała się trumna – starannie wyrzeźbiona, z wysokiej jakości drewna.

– Proszę – powiedział Zygmunt, wręczając detektywowi teczkę – tu są najważniejsze informacje, dane jego znajomych, adres szkoły, do której chodził. Wszystko, co może być przydatne. Ja teraz wracam do domu, a ty… cóż, rób swoje. Gdy skończysz, zamknij wieko. Spotkajmy się za dwa dni w tym samym barze o szóstej. 

Mężczyźni pożegnali się skinieniem głowy.

Charczenko otworzył trumnę i zaczął od sprawdzenia wnętrza jamy ustnej chłopaka. Jednym z pierwszych domysłów dotyczących tego, co przydarzyło się chłopakowi, był często stosowany sposób – podanie trutki bądź dosypanie żrących środków do napoju, a takie działanie na pewno zostawiłoby po sobie ślad. Wnętrze ust denata jednak było bez zarzutu. Również tors chłopaka nie ukazywał żadnych ran czy siniaków lub innych oznak walki. Ostatecznie Bolesław postanowił przyjrzeć się dokładnie ranie na szyi. Nie była już świeża, ale dalej na tyle wyraźna, że od razu przykuwała wzrok. Właśnie wtedy detektyw zobaczył coś niepokojącego – ślady palców. Odcisk sznura zasłaniał je praktycznie w całości, jednak pojedyncze z nich były lekko widoczne ponad grubą linią. Wskazywały na to, że Antoni Herta nie był samobójcą. Mężczyzna ostatni raz rzucił okiem na ciało chłopaka, zamknął trumnę i ulotnił się niezauważony.

 

Kiedy wyszedł z kostnicy, wrócił do mieszkania, aby uważnie przestudiować zawartość teczki, którą otrzymał od ojca ofiary. Mimo nadziei, że nakieruje go to w jakiś sposób na mordercę, okazało się, że zawiera ona tylko szczątkowe informacje oraz list pożegnalny. Detektyw postanowił, że zacznie od przesłuchiwania ludzi, którzy znali Antoniego. Może oni posiadali jakieś informacje na temat zatargów chłopaka.

Swoje śledztwo rozpoczął od odwiedzenia Beaty Subiesławskiej. Została wymieniona na samej górze listy, więc widocznie była znaczącą postacią w życiu zmarłego. Dotarł pod drzwi mieszkania w ubogiej okolicy Torunia. Zapukał i po chwili otworzyła mu kobieta koło czterdziestki. Jak się domyślał, nie była to domniemana przyjaciółka Antoniego.

– Dzień dobry. Nazywam się Bolesław Charczenko. Jestem tu z powodu prowadzonego śledztwa w sprawie samobójstwa Antoniego Herty – zaczął mężczyzna. – Mam kilka pytań odnośnie do relacji panny Beaty ze zmarłym.

– Ach tak, tak. Straszna tragedia, był taki młody… Proszę wejść, za chwilę zawołam córkę – powiedziała kobieta i gestem dłoni zaprosiła go do środka. – Napije się pan czegoś?

Była uprzejma, ale wiedział, że nie zabawi tutaj długo.

– Dziękuję, nie trzeba – mruknął. 

Matka Beaty pokiwała głową i zaprosiła gościa do stołu, a sama wyszła z pomieszczenia. Po krótkiej chwili w progu kuchni pojawiła się nieco młodsza wersja kobiety, która przed chwilą rozmawiała z detektywem.

– Mama powiedziała mi, co pana tu sprowadza – zaczęła, nawet nie witając gościa. – Nie rozumiem tylko, dlaczego potrzebne jest dochodzenie? Antek się zabił, nie żyje. Czy jest tu coś jeszcze do wyjaśniania? 

Bolesław od razu zauważył bojowe nastawienie dziewczyny. Wiedział, że musi starannie dobierać słowa.

– Cóż, widzisz, potrzebujemy ustalić powód samobójstwa, ponieważ jeżeli były to jakieś nielegalne zatargi lub długi, istnieje ryzyko, że ludzie, z którymi zadarł Antoni Herta, mogą próbować później zrobić krzywdę jego rodzinie. Musimy temu zapobiec. Zadam kilka pytań i znikam.

– Dobrze – Beata zakładała, iż był to pracownik policji, więc postanowiła odpowiadać na pytania. Ostatnie, co było jej potrzebne w tej chwili, to problemy z prawem. Od paru dni męczyły ją wyrzuty sumienia. Myślała, że to przez jej tyradę Antek upił się i postanowił zakończyć swoje życie. Nie znała oficjalnego powodu, dla którego to zrobił, w końcu nie mogła pojawić się na pogrzebie. Jego ojciec na pewno nie życzył sobie biedoty na ostatnim pożegnaniu ukochanego syna. Gdy dziewczyna dowiedziała się, że jej przyjaciel odebrał sobie życie, ziemia osunęła się jej spod stóp. Jednak nie mogła pozwolić sobie na zbyt długie opłakiwanie, zmuszona była wrócić do codzienności. Rodzice potrzebowali jej pomocy, a ona musiała uczyć się, by wyszli z finansowego bagna. Chodziła do szkoły, gdzie kształciła się na krawcową, a po lekcjach pomagała mamie w obowiązkach domowych. Wiedziała, że nie może zawieść rodziców. Z tego powodu od razu wróciła do nauki i chodziła na każde zajęcia. Martwił ją fakt, że przestała widywać tam Franka. Odwiedziła go nawet z koszem przetworów i świeżo wypieczonym chlebem, ale nie otworzył drzwi. Wiedziała jednak, że żyje, bo następnego dnia kosz, który zostawiła u progu jego domu, zniknął. Znała go na tyle, że zadawała sobie sprawę, iż potrzebuje czasu na pogodzenie się ze stratą przyjaciela. Tym bardziej, że wiedziała, jakie były ich relacje bezpośrednio przed śmiercią chłopaka.

– W jaki sposób poznałaś Antoniego? – zadał pierwsze pytanie, wyjmując ze skórzanej torby kartki oraz ołówek, aby zapisywać odpowiedzi.

– Poznałam go przez wspólnego znajomego, Franka Kaczmarka. Nasi rodzice się przyjaźnili. Mieszkamy w tej samej dzielnicy, więc znam go od kołyski, za to oni znali się ze wspólnych zabaw przy fabryce rodziny Antka. Ojciec Franka tam pracował i zabierał go czasem ze sobą. Nie mógł wchodzić do środka, więc bawił się w okolicach budynku i pewnego dnia poznał tam Antka. Zaprzyjaźnili się i Franek mnie z nim poznał. Przyjaźniliśmy się we trójkę. W tym roku poszliśmy razem do Maiusa, wszyscy na różne kierunki, ale widywaliśmy się na dodatkowych zajęciach dla wszystkich uczniów. Latem byliśmy nierozłączni.

– Mhm, pracował… czyli już nie pracuje? Mam na myśli ojca Franciszka.

– Jego tata zmarł tydzień temu. Wypadek przy pracy. Teraz Franek nie ma łatwo w życiu – mruknęła Beata.

– Przykra sytuacja – detektyw postanowił nie zagłębiać się w szczegóły. – Czy Antoni miał jakichś wrogów? Kłócił się z kimś?

Beata walczyła sama ze sobą, nie była pewna, czy może powiedzieć o napiętej sytuacji między chłopcami. Bała się, że policja oskarży Franka o bycie powodem, dla którego Antek odebrał sobie życie. Nie znała prawa, ale nie chciała ryzykować. Postanowiła przemilczeć temat kłótni między mężczyznami.

– Nie – potrząsnęła głową. – Antek miał charakter, który nie każdy był w stanie zrozumieć i zaakceptować, ale nigdy nie wchodził z nikim w żadne konflikty.

– Dobrze. A czy was, ciebie i Antoniego, łączyło coś więcej?

– Czy pan coś sugeruje? Byliśmy przyjaciółmi i łączyła nas wyłącznie przyjaźń. – Kłamstwo. Beata wiedziała, że kłamie. Żadne z nich nigdy tego nie przyznało, ale łączyło ich coś więcej niż przyjaźń. Jednak zanim coś mogło z tego wyniknąć, było już za późno. Postanowiła więc przemilczeć również ten temat.

– Rozumiem. Po prostu mnie to zastanawiało. Pokażę ci jeszcze tylko list, który zostawił Antoni przed śmiercią. Zastanów się, widzisz tu jakieś niepokojące znaki, może jakiś szyfr? Cokolwiek, co mogłoby dać nam punkt zaczepienia? – zapytał, kładąc na stole list.

Dziewczyna wzięła kartkę do ręki. Treść była krótka i zwięzła, w stylu Antoniego. ,,Nie wytrzymałem, presji, wybaczcie mi.”, zaraz… To ,,s”, charakterystyczna literka. Znała tylko jedną osobę, która pisała tak tę literę. Nie dała po sobie poznać, że coś ją zaniepokoiło. Odchrząknęła i wzruszyła ramionami. 

– Wygląda jak coś, co napisałby Antek. Niestety nie mam jak panu pomóc. Jeżeli miał jakieś problemy, to nie poinformował mnie o nich. A teraz muszę pana przeprosić, ale wybieram się z mamą na targ, więc…

– Naturalnie – odezwał się Bolesław. – Bardzo dziękuję za informacje. – Skinął głową i skierował się w stronę drzwi. Po drodze zauważył kilka fotografii na ścianie w przedpokoju, jednak jego uwagę przykuła tylko jedna z nich. Przedstawiała Beatę, Antka i, jak się domyślał, Franka w strojach plażowych. Stali uśmiechnięci na tle jeziora i obejmowali się. Miał uczucie déjà vu, jakby już gdzieś widział tę fotografię. Szybko otrząsnął się i wyszedł. Nogi same poniosły go do baru. Był już po godzinach pracy, a ciężko było mu wyzbyć się nawyku, który praktykował przez ostatnie tygodnie.

 

Minęło już kilka godzin od chwili wejścia do baru, a jego myśli dalej krążyły wokół zagadkowej fotografii. Gdzie mógł ją widzieć? Przywoływał wspomnienia z ostatnich kilku tygodni, jednak wskutek tego, że każdy dzień wyglądał tak samo, wszystkie się zlewały. Kiedy nad tym rozmyślał, usłyszał dźwięk dzwonka u drzwi i wtedy jakby dostał olśnienia. Drzwi… zgubiony portfel… rozmowa z nieznajomym… tak! To właśnie z Antkiem rozmawiał parę tygodni temu, tutaj przy tym barze. I to w środku jego portfela znajdowało się podobne zdjęcie. Wytężył umysł, aby przypomnieć sobie, co wtedy usłyszał od młodego mężczyzny. Niestety nie pomagał mu fakt, że w chwili ich rozmowy był już całkiem wstawiony. Antek był wtedy zmartwiony i przygnębiony, mówił coś o przyjacielu i o tym, że źle postąpił. Zmęczonemu mężczyźnie nic nie przychodziło do głowy. Postanowił udać się do mieszkania i przespać, a następnego dnia kontynuować śledztwo.

 

Beata zaniepokojona tym, co zobaczyła poprzedniego dnia, udała się do Franka, aby wyjaśnić sytuację. Przecież to niemożliwe… nie, zdecydowanie nie było takiej możliwości.

Zapukała do mieszkania, lecz jak zwykle odpowiedziała jej głucha cisza. Tym razem jednak nie czekała, aż przyjaciel łaskawie otworzy. Złapała za klamkę, a drzwi okazały się otwarte. Weszła zdecydowanie do mieszkania, a smród alkoholu od razu wdarł się do jej nosa. Skierowała się do salonu, gdzie zastała Franka śpiącego w brudnych ubraniach, zawiniętego w koc. Wokół niego walały się butelki po alkoholu.

– Franek! Na miłość boską, obudź się! – Zaczęła go szturchać. – Coś ty ze sobą zrobił?

Kaczmarek powoli otworzył oczy i zaczął rejestrować, co się wokół niego dzieje.

– Beata? J-jak się tu dostałaś? – zapytał, lekko szczękając zębami. 

Dziewczyna dopiero w tamtym momencie zauważyła, jak przeraźliwie zimno było w mieszkaniu.

– Drzwi były otwarte. Nie zapłaciłeś rachunków? Czemu pijesz? Jest trzynasta, a ty już jesteś nawalony! – zaczęła wyliczać wściekła przyjaciółka.

– Nic już nie ma sensu. Zostaw mnie w spokoju. Nie zadawaj się z kimś takim jak ja – mruknął chłopak, sięgając po butelkę.

– O czym ty w ogóle gadasz? – zapytała zdziwiona Beata.

– Widzisz, myślałem kiedyś, że jestem dobrym, lecz źle urodzonym człowiekiem – w tym momencie czknął. – Jestem jednak złym człowiekiem, bardzo złym człowiekiem. Jestem zupełnie jak stary Herta, odbieranie życia przychodzi mi równie łatwo, co jemu – mamrotał ledwo słyszalnie, nie do końca chyba świadomy, że wypowiada słowa na głos, a nie tylko słyszy je w swojej głowie. Skulił się i zamknął oczy.

Młoda kobieta nie mogła uwierzyć w to, co widzi i słyszy. W tym momencie uświadomiła sobie, że to nie był przypadek. List pożegnalny nie został napisany przez zmarłego. To Franciszek go napisał. Wszystko zaczęło układać się w całość. Z oczu dziewczyny pociekły łzy. Nie mogła w to uwierzyć, była wściekła. Czuła, jak jej serce pęka na milion kawałków. Wybiegła z mieszkania i zostawiła przyjaciela samego. Nie wiedziała, czy jest gotowa usłyszeć choć jedno zdanie więcej.

 

Tego samego dnia wizytę Frankowi postanowił złożyć detektyw. Nie zastał Kaczmarka w jego mieszkaniu, więc odwiedził szkołę, do której uczęszczało troje przyjaciół. Miał nadzieję, że go tam spotka. Było już jednak popołudnie i budynek z czerwonej cegły zdążył już opustoszeć, więc szanse przepytanie Franka były marne. Postanowił zaczepić kobietę, wyglądającą na około sześćdziesiąt lat, przyjmując, że to jedna z nauczycielek oraz że będzie skłonna do przekazania mu paru informacji. Przedstawił się i w skrócie opowiedział, jaki jest cel jego wizyty. Miał wyjątkowe szczęście, bo kobieta okazała się założycielką klubu książki, do którego należała cała trójka. Nauczycielka zaprosiła go do klasy, aby mogli w spokoju porozmawiać.

– Nie ukrywam, że gdy dowiedziałam się o samobójstwie Antka, byłam zdruzgotana. Nic nigdy nie wskazywało na to, że miał takie myśli. Antek był specyficznym chłopakiem, zabawnym i pewnym siebie, ale czasami bywał arogancki i zarozumiały. Miał przyjaciół, był lubiany. On, Franek i Beata byli nierozłączni. Tak teraz myślę… rzeczywiście przez kilka ostatnich spotkań cała trójka wydawała się przygaszona. Tak, jakby coś się zmieniło. Ale nie drążyłam tematu. Może to był błąd? Zawsze powtarzałam im, że mogą zwracać się do mnie z każdym problemem. Widzi pan, w klubie książki nie dyskutujemy tylko o literaturze. Jest ona punktem odniesienia do dyskusji o życiu. Poruszamy wiele kwestii. Antek nie był jednak tak aktywny jak Franek czy Beatka… Ach, jak bardzo szkoda mi tej dwójki – westchnęła kobieta.

– Dlaczego, jeśli mogę wiedzieć? – zapytał zaciekawiony Bolesław.

– Widzi pan, Antoni miał zapewnioną bezpieczną przyszłość, szkoła to był jedynie dodatek, forma rozrywki. Beata i Franek muszą ciężko pracować, a życie ich nie oszczędza, oj nie. Słyszał pan pewnie, że Franek niedawno stracił ojca. Taka tragedia… A Beatka… piekielnie mądra i zdolna dziewczyna. Kiedyś zdradziła mi, że marzy się jej kariera aktorska. Z jej buźką jak u aniołka zaraz by dostała angaż w niejednym teatrze. Ale do tego trzeba znajomości… Nie stać jej na szkołę aktorską, a dziewczyna ma za dobre serce, żeby zostawić rodziców samych. Zawsze z Antkiem tak spoglądali na siebie ukradkiem. Nie chciałam się wtrącać, ale liczyłam po cichu, że zejdą się i będzie to dla niej szansa. Pytałam, jak się trzyma teraz. Mówiła, że dobrze, ale licho wie. Mam tylko nadzieję, że jej przez to po głowie podobne myśli nie chodzą – nauczycielka zaczęła kręcić głową. – Nie faworyzuję uczniów, broń Boże, każdy jest wyjątkowy, ale Beatka… co do niej mam ogromne nadzieje. A i Frankowi życzę jak najlepiej. Jego to widziałabym na uniwersytecie jakimś… inteligentny chłopak. Bardzo nieśmiały, ale wiedzą bije na głowę innych ze swojego rocznika. A Antoni… świeć Panie nad jego duszą. Szkoda, szkoda… wielka szkoda.

Detektyw był zdziwiony wylewnością nauczycielki. Zastanawiał się też, czemu Beata na pytanie, czy łączyło ich coś więcej, zaprzeczyła i nie wspomniała o wcześniejszych problemach w grupie przyjaciół. Czuł, że musi się nad tym w spokoju zastanowić. Podziękował kobiecie i wyszedł szybkim krokiem z budynku.

Kiedy znalazł się w mieszkaniu, niezwłocznie zaczął spisywać fakty. Antek pochodził z zamożnej rodziny, Franek i Beata z biednych. Franek jest nieśmiały, Antek był pewny siebie. Antek i Beata mieli się ku sobie. Jeszcze ta rozmowa w barze… Mówił o błędzie, który popełnił, o konflikcie z przyjacielem. Bolesławowi powoli wszystko zaczęło formować się w jasną całość. Musi przeprowadzić jeszcze jedną rozmowę z Beatą. Ona coś wie, świadomie go okłamała. Mężczyzna wymyślił już nawet, jak przekonać ją, żeby sypnęła.

 

Charczenko postanowił wdrożyć swój plan w życie. Około godziny czternastej czekał przy kamienicy Beaty, aż będzie wracała z zajęć. Po kilkunastu minutach dziewczyna zbliżała się już do budynku. Gdy go zobaczyła, poczuła strach. Zrozumiała, że to nie jest zwykłe śledztwo, a mężczyzna wcale nie jest pracownikiem służby państwowej. Po tym, jak Franek się przyznał, doszło do niej, że poszukiwany jest morderca. Morderca, którego tożsamość znała.

– Dzień dobry – zaczął Bolesław – czy mogę zająć ci chwilę? Musimy koniecznie porozmawiać.

– Powiedziałam panu wszystko, co wiedziałam. Nie mam już nic do dodania – odparła dziewczyna i nawet na niego nie spojrzała, tylko zbliżyła się szybkim krokiem do klatki.

– A ja jednak myślę, że masz – powiedział pewnie, dopalając papierosa. – Wiem, co zrobił Franek.

Beata odwróciła się w jego stronę. 

– Nie ma pan o niczym pojęcia, ale… niech pan wejdzie do mieszkania. Wszystko wyjaśnię.

Oboje ruszyli na górę. Detektyw czuł, że za kilka chwil jego teoria potwierdzi się, a on będzie miał dobre wieści do przekazania Zygmuntowi dziś wieczorem. Dziewczyna otworzyła drzwi i zaprosiła go gestem ręki do kuchni.

– Rodzice udali się do ciotki, nie będzie ich jeszcze przez godzinę – poinformowała, a mężczyzna skinął głową.

– Dlaczego okłamałaś mnie, gdy ostatnio rozmawialiśmy? Dwukrotnie zresztą. Utrzymywałaś, że nic nie łączyło cię z ofiarą – zaczął prosto z mostu, nie było czasu na drobne uprzejmości.

– Bo nie łączyło. Nigdy nie byliśmy razem – odpowiedziała Beata.

– To, że nie doszło do związku, nie oznacza, że byłaś mu obojętna. Nie wspomniałaś także, że pojawił się konflikt między wami. A może wstydziłaś się, że to ty go spowodowałaś?

– Słucham? O czym pan mówi?

– O tym, że byłaś przedmiotem konfliktu, w którym finalnie zginął Antoni Herta. Przyjaźniliście się we trójkę, ale w pewnym momencie między tobą a Antkiem zaczęło rodzić się uczucie. Franek był o to zazdrosny i zaczął się konflikt. Zabił Antoniego z zazdrości, że jego życie nigdy nie będzie tak proste i dobre jak życie przyjaciela. Ty teraz masz wyrzuty sumienia, więc go kryjesz. Czyż nie?

– Nie, nie, nie, nie! To kompletnie nie było tak! – krzyknęła dziewczyna. – Niezłą bajkę sobie pan wymyślił. Nie było żadnego konfliktu na tle zazdrości. Franek pokłócił się z Antkiem, bo jego ojciec uległ wypadkowi w fabryce, a ojciec Antka nie przyznawał się do winy, chociaż wiedział, że nie zapewnił odpowiednich zabezpieczeń przy stopie metali. Dodatkowo nie chciał opłacić mu lekarza. Pan Kaczmarek zmarł z powodu zakażenia w ranie, wynikającej z poparzenia. Franek stwierdził, że to wszystko wina Antka i jego rodziny – powiedziała praktycznie na jednym wdechu Beata. – Ale to jeszcze nie powód, żeby kogoś zabić.

– Oboje wiemy, jaka jest prawda. Herta jest wpływowym człowiekiem, doskonale zdajesz sobie sprawę, że za zatajanie informacji o przestępcy grozi ci odsiadka – rzekł. – Mam jednak dla ciebie lepszą propozycję.

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, co zamierza zaproponować jej detektyw.

– Skontaktowałem się z moim dawnym klientem. Tak się składa, że on pracuje w Teatrze Horzycy. Uciąłem sobie z nim krótką pogawędkę i załatwiłem drobną przysługę, jaką mi wyświadczy. Jeżeli przedstawisz mi coś, co może być dowodem w sprawie, będziesz mogła uczyć się aktorstwa, otrzymasz angaż w spektaklu, półroczną umowę i całkiem niezłą pensję. Jeśli się spodobasz, masz szansę na wielką karierę.

Koniec z głodowaniem, koniec z zaharowywaniem się rodziców. Nawet jeśli nie zostałaby tam na stałe, przez półroczną pensję aktorki odłożyłaby pieniądze na następne kilka lat, a do tego spłaciłaby wszystkie zadłużenia. Ta wizja była niezwykle kusząca. Nadal była wściekła na Franka. Nie rozumiała, jak mógł zrobić coś tak obrzydliwego. Odebrać komuś życie… Poczuła, jak gniew znowu zbierał się w jej organizmie. Chyba nigdy mu tego nie wybaczy. Zasługiwał na to, by ukarano jego czyny. Cały czas myślała o rodzicach, o tym, jak dobrze by im się żyło. Szybkim krokiem przeszła do swojej sypialni i wzięła do ręki kawałek papieru. Wróciła i podała go detektywowi.

– To kartka, którą dostałam od Franka na osiemnaste urodziny. Zawsze bawiło mnie jego charakterystyczne pismo, szczególnie litera ,,s” – powiedziała i wskazała na treść. Widziała, że mężczyzna nie rozumiał, o co jej chodzi. – Powinien pan wziąć ją do domu. A teraz zapraszam do wyjścia, mam sporo do zrobienia przed powrotem rodziców.

Zdziwiony Bolesław wstał bez słowa i opuścił mieszkanie. Subiesławska wierzyła, że od teraz będzie już tylko lepiej.

Detektywowi chwilę zajęło połączenie kartki, którą dostał od Beaty z listem pożegnalnym, rzekomo pisanym przez Antka. Jednak gdy kropki połączyły się w całość, Bolesław Charczenko poczuł satysfakcję.

 

Tego wieczora Beata Subiesławska nie mogła zasnąć. Walczyła z wyrzutami sumienia. Z jednej strony czuła, że postąpiła dobrze. W końcu Antoni zawsze powtarzał jej, żeby spełniała marzenia. Z drugiej czuła się okropnie przez to, że przez nią jutro z samego rana Franciszek zostanie aresztowany. Chwilę po dwudziestej pierwszej, nie mogąc wytrzymać rozdarcia, jakie czuła głęboko w sercu, wymknęła się z domu i udała się pędem do mieszkania przyjaciela. Zaczęła pukać w drzwi najmocniej, jak umiała. Wreszcie, po kilku nieubłaganie długich minutach, otworzył jej Franek. Tym razem nie poczuła odoru alkoholowego. Chłopak wyglądał, jakby właśnie wybudziła go ze snu.

– Beata? Co ty tu… – zaczął, lecz nie dane mu było skończyć, bo dziewczyna wepchnęła go do mieszkania.

– Przepraszam, przepraszam, przepraszam, po stokroć przepraszam – powtarzała płaczliwym tonem – wydałam cię, teraz cię aresztują, zrobią ci krzywdę, a wszystko przeze mnie.

– O czym ty mówisz?

– Był u mnie detektyw, ostatnio myślałam, że to policjant, ale nie! Działa na zlecenie ojca Antka! Zaproponował… zaproponował mi angaż w teatrze… ja, ja, byłam taka wściekła… i wydałam cię. Mają dowód… – zaczęła histerycznie.

– Spokojnie, spokojnie, coś wymyślę. – Franek przytulił dziewczynę do piersi i zaczął gładzić ją po włosach. – Wyjadę. I tak miałem taki zamiar, nic mnie tu nie trzyma. Planowałem wyjazd za kilkanaście dni, żeby jeszcze dorobić. Przyśpieszę swoje plany. Mam rodzinę na Podhalu. Codziennie o pierwszej w nocy wyjeżdża pociąg towarowy ze stacji po drugiej stronie Wisły. Muszę się tam dostać i wsiąść na gapę. 

– Dam ci pieniądze, mam oszczędności. Nie jest to majątek, ale na początek starczy – powiedziała szybko.

– Dobrze, muszę się spakować. Popłynę łódką, tą zostawioną przy brzegu. Spotkajmy się przy niej za godzinę. Leć do domu po pieniądze, a ja się spakuję.

Dziewczyna pokiwała głową i wybiegła z mieszkania. Następne minuty pamiętała później jak przez mgłę. Weszła do domu tak, aby nie obudzić śpiących rodziców. Wyjęła swoje wszystkie oszczędzane przez lata pieniądze i włożyła je do kieszeni. Jeśli to, co mówił detektyw było prawdą i rzeczywiście dostanie ten angaż, to nie były jej już niezbędne. Gdy wyszła z kamienicy, żwawym krokiem ruszyła w stronę umówionego miejsca.

Czekała ponad dwadzieścia minut na przybycie Franka. Kiedy już zaczęła myśleć, że przyjaciel zrezygnował, ten pojawił się. Zapakowali jego torbę na łódkę. Beata wyjęła z kieszeni sakiewkę z monetami i wcisnęła ją do ręki chłopaka.

– Proszę. I jeszcze raz przepraszam. To moja wina – powiedziała i spojrzała na niego smutnym wzrokiem.

– Nie, Beato, to moja wina. To ja popełniłem najgorszy czyn z możliwych. A ty zasługujesz na to, żeby spełnić marzenie. Będziesz wspaniałą aktorką.

Dziewczyna już miała mu odpowiedzieć, gdy usłyszeli jakiś głos. W ich stronę zmierzała postać, policjant.

– Odwrócę jego uwagę, a ty uciekaj! – rzucił chłopak w pośpiechu. – No już!

– Nie ma takiej opcji! – krzyknęła histerycznie Beata.

– Nie bądź głupia, zabiłem go. Jeśli ktoś ma za to odpowiedzieć, to tylko ja. Nie wciągnę cię w to. Uciekaj! – w pośpiechu oddał jej sakiewkę i zaczął biec brzegiem Wisły. 

Policjant rzucił się za nim w pościg, a dziewczyna zaczęła biec w stronę murów. Gdy zbliżała się do swojego domu, zaczęła płakać. Łzy leciały jej ciurkiem. Cichy szloch nadal wydobywał się z jej ust, gdy wchodziła do mieszkania. To koniec. Nie spodziewała się, że w przeciągu kilku tygodni jej życie zmieni się tak bardzo. Nie wiedziała jeszcze, że to dopiero początek. 

 

10 lat później

Na scenie w teatrze ponownie pojawiła się przepiękna kobieta o anielskiej urodzie, miała na sobie długą suknię, wyglądała zjawiskowo. Była to ostatnia scena spektaklu, więc wszyscy z zapartym tchem wyczekiwali na to, co się wydarzy. Gdy Beata Subiesławska skończyła swoją kwestię, światła zgasły, by po chwili znów oświetlić scenę. Aktorka ukłoniła się i po raz pierwszy od początku spektaklu uważnie taksowała widownię wzrokiem, badała reakcje widzów. Nagle zatrzymała spojrzenie na pewnej osobie, siedzącej wprost naprzeciwko niej. Mężczyzna również wbił w nią wzrok. Oboje się uśmiechnęli. Był to Franek. Pomimo przeciwności losu znowu się odnaleźli, a ich przyjaźń zwyciężyła wszystko.