Kontakt Fosa Staromiejska 3, 87-100 Toruń
tel.: +48 56 611 3510
e-mail: Dziekanat_Human@umk.pl
obrazek nr 1 obrazek nr 2 obrazek nr 3

„Pół papierosa”

Wiktoria Chylewska, Alicja Maciejewska, Maja Dembek, Jakub Klepacki

 

Prolog

Ciemność spowiła ulice Torunia. Pojedyncze światła gazowych latarni, przyćmione przez intensywny deszcz, wyznaczały drogę przechodniom. Panującą na zewnątrz atmosferę czynił jeszcze bardziej nieprzyjemną silny wiatr oraz złowróżbne okrzyki nietrzeźwych mężczyzn dobywające się z wnętrz cuchnących stęchlizną barów. Na takie okoliczności nie zwracał jednak uwagi dyrektor teatru. Siedząc w swym gabinecie, zatopiony w stertach dokumentów, starał się znaleźć kolejne sposoby na zwiększenie zysków.
     – Potrzebujemy innowacji… – szeptał do siebie. – Innowacja… innowacja…
     Szelest przewracanych kartek i szepty dyrektora zostały zagłuszone przez miarowe pukanie do drzwi. Mężczyzna zamilkł natychmiast i niepokojący dreszcz przebiegł po jego ciele. Powtórne zapukanie wyrwało go z tego stanu. Opamiętawszy się, przemówił zachrypniętym głosem:
     – Proszę!
     Drzwi powoli otworzyły się, niespodziewany gość wszedł pewnym krokiem do środka. Oczom dyrektora ukazał się wysoki, chudy mężczyzna ubrany w elegancki, choć przyduży garnitur.
     – Witam szanownego dyrektora – przemówił nieznajomy, odkrywając zęby w szerokim uśmiechu.
     Dyrektor jednak nie odwzajemnił go. Wpatrywał się niepewnie w nieznajomego, jakby szukając podstępu w jego obecności.
     – Cóż za niewychowanie z mojej strony – powiedział przybysz. – Nawet się nie przedstawiłem. Wolski Andrzej.
     Chciał już kontynuować, lecz dyrektor go wyprzedził.
     – Co Pana sprowadza o tak późnej porze?
     Na twarzy mężczyzny zarysowało się oburzenie.
     – Niech pan wybaczy, przepraszam najmocniej, nie chciałem zakłócać pańskiego spokoju. Lecz sprawa, z którą przybyłem do Pana, nie cierpi zwłoki – kontynuował mężczyzna. – Jestem przyjacielem Hansa. Pan z pewnością również go zna. Kto bowiem nie zna tego szlachetnego człowieka? To on jest właśnie powodem mojej wizyty. – Mężczyzna zatrzymał na chwilę potok słów, złapał oddech i przyglądał się reakcji dyrektora.
Z twarzy dyrektora zaczęła znikać podejrzliwość dotycząca tego zajścia, zastąpiła ją ciekawość
     – Ach, tak. Przyjaźni się z Panem Hansem… Oczywiście, że znam tego człowieka. Jest  on stałym bywalcem mojego teatru. Ale wyjaśni mi Pan w takim razie, Panie Wolski, związek pomiędzy pańskim przyjacielem a tym najściem? – dyrektor całą uwagę skierował na gościa, wyczekując odpowiedzi.
– Już mówię… jak Pan zauważył, przyjaciel mój jest wielkim miłośnikiem sztuki. W dodatku szczególnie umiłował sobie pański teatr, w którym niebawem będzie miała miejsce premiera nowego spektaklu. Hans obchodzi tego dnia urodziny, lecz mimo to zjawi się na przedstawieniu. A ja, jego oddany przyjaciel, chciałbym uczynić mu ten dzień niezapomnianym. I tutaj potrzebuję pańskiej pomocy.

***

Tłum. Plac teatralny wypełnia się ludźmi wychodzącymi ze spektaklu. Słychać wylewne przywitania, nie zawsze szczere pochwały wyglądu i pierwsze biznesowe pogawędki. Dla mieszkańców Torunia dzień spektaklu jest dniem, w którym mogą się pokazać, pochwalić nowym gustownym strojem, porozmawiać o pogodzie i przede wszystkim ukonkretnić kwestie biznesowe. Tę plątaninę uścisków dłoni, wystawnych cylindrów i nieszczerych komplementów obserwowała, paląc skręconego papierosa, oparta o ścianę budynku Walentyna. Kobieta mimowolnie wróciła myślami do momentu, w którym widziała po raz pierwszy Elizę na scenie – do jej debiutu. Walentyna z Bartłomiejem siedzieli w pierwszym rzędzie z bukietem kwiatów na kolanach, scenariuszem szekspirowskiej historii w dłoni – na życzenie Elizy, która nie potrafiła uwierzyć w to, że uda jej się bezbłędnie odegrać swoją rolę. Już wtedy wiedziała, że dziewczyna podbije serca niejednej widowni, a scenariusz, który trzyma w dłoni, jest właściwie nieistotny. Pamięta, jak Bartłomiej ściskał jej dłoń, gdy ocierała swoje mokre od łez policzki po śmierci scenicznej Julii, niesamowicie odegranej przez Elizę.
     Walentyna potrząsnęła głową, aby pozbyć się z niej niechcianych wspomnień i zaciągnęła się tytoniową substancją. Kobieta zaczęła rozglądać się po placu w poszukiwaniu starej przyjaciółki i naprawdę niewielkie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła Elizę wychodzącą z budynku teatru. W towarzystwie kilku mężczyzn ubrana w długą czerwoną suknię, dumnie, z podniesioną głową kroczyła przez plac. Grupa mężczyzn idąca wokół niej walczyła desperacko o jej uwagę, jednak ona nie zaszczyciła ich nawet spojrzeniem. Zaczęła błądzić nerwowo wzrokiem po placu w poszukiwaniu swojego ukochanego, który pewnie rozmawia o swojej spółce z innymi wpływowymi mężczyznami w pięknych płaszczach. Nagle jej wzrok spotkał się ze znajomymi tęczówkami. Eliza zatrzymała się gwałtownie i zamrugała kilkakrotnie, aby upewnić się, że dobrze widzi.
     – Walentyna – szepnęła.
     Walentyna zgasiła papierosa i ukłoniła się lekko. Eliza bez zastanowienia zaczęła kierować się w jej stronę.
     – Zawsze chodzisz z taką obstawą? – zapytała Walentyna z lekką kpiną w głosie i przejechała zniesmaczonym wzrokiem po mężczyznach otaczających aktorkę. Kobieta spojrzała wymownie na swoich niechcianych towarzyszy, a oni momentalnie zaczęli się rozchodzić.
     – Chodźmy na herbatę – zaproponowała stanowczym głosem Walentyna.
     Eliza uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową.
     – Znajdę tylko mojego narzeczonego i powiem, że ma na mnie nie czekać – odparła.
Benedykt stał w kręgu z dostojnie ubranymi mężczyznami rozmawiającymi w języku niemieckim. Jednym z nich był Hans, który wcześniej walczył uparcie o spojrzenie Elizy.  Benedykt miał pod pachą swoją żółtą teczkę, z którą się nie rozstawał, a na wiadomość od Elizy, że idzie się spotkać z przyjaciółką z przeszłości, ucałował ją pośpiesznie w policzek i wrócił do rozmowy. Eliza przewróciła oczami i poszła do swojej towarzyszki.
     – Nie wyglądał na zainteresowanego – powiedziała szczerze Walentyna.
     Eliza zaśmiała się nerwowo.
     –…Taaak, czasami mam wrażenie, że gdybym była tą jego cholerną żółtą teczką, to poświęciłby mi więcej uwagi.
     – Rozumiem – rzekła Walentyna i uśmiechnęła się smutno.
     Stara herbaciarnia Stanisława wypełniona była śmiechem i radosnymi wspominkami Elizy i Walentyny. Na ich stoliku były łącznie cztery puste filiżanki po herbacie. Kobiety zgrabnie unikały niekomfortowych tematów, rozmawiając o kolorowych wspomnieniach lub mniej barwnej teraźniejszości.

     – Za tydzień w teatrze będzie premiera nowej sztuki, musisz się zjawić! – zapraszała z  ekscytacją Eliza. Walentyna była ogromnym wsparciem na początku jej teatralnej kariery, jako pierwsza słuchała, jak w kółko powtarza te same kwestie albo udawała Romea przed jej debiutanckim występem.
     – Chętnie przyjdę, jesteś przecież moją ulubioną aktorką – zaśmiała się Walentyna, ale jej wyznanie było szczere.
     Eliza uśmiechnęła się do niej promiennie i powiedziała: – Zapalmy papierosa. Widziałam, że masz papierosy skręcane według szkoły Bartłomieja.
     – Na pół? – zapytała Walentyna z iskrą w oku. W przeszłości kobiety paliły papierosy wyłącznie na pół, Bartłomiej, widząc to, zawsze z rozbawieniem kręcił głową.
     – Na pół.
     Walentyna w ciszy sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła papierosa i podała go Elizie. Kobiety paliły tytoniowy wyrób w komfortowej ciszy.
     – Uwielbiałam palić z nim papierosy – powiedziała cicho, ale pewnie Eliza.
     Walentyna pokiwała ze zrozumieniem głową. Od śmierci Bartłomieja jeszcze z nikim nie rozmawiała na jego temat, bała się tego momentu. Dziś samo patrzenie na Elizę przywołało setki wspomnień, podobnie do niego marszczyła nos, kiedy rozmawiały o czymś smutnym, albo unosiła brwi, gdy coś ją intrygowało.
     – Bardzo go przypominasz, wiesz?
     Eliza uniosła kąciki ust.
     – I bardzo za nim tęsknię, wiesz?
     – Wiem. Ja też. I do dziś dziękuję Bogu za to, że to właśnie ty byłaś żoną Bartłomieja. Mój brat zasługiwał na wszystko, co najlepsze, a ty zdecydowanie byłaś najlepszym, co go w życiu spotkało. – Walentyna otarła łzę spływającą po jej policzku.
     – Przeklęte rodzeństwo Lipskich, zawsze doprowadzacie mnie do łez.
     Eliza zaśmiała się głośno.
     Walentyna pierwszy raz od długiego czasu poczuła w sercu pokój.
     Nagle do herbaciarni u Stanisława zaczęli wchodzić chwiejnym krokiem roześmiani mężczyźni.
     – Czas na rundkę pokera ze Stasiem, panowie!– krzyknął jeden z coraz bardziej rozrastającej się grupy. Talie kart. Kwieciste toasty. Tłuczone szkło. Gardłowe śmiechy. Tłum.

***

Chaos. To słowo odzwierciedla stan za kulisami przed każdym premierowym spektaklem. Zatroskany reżyser biega z kąta w kąt z pustym kubkiem po kawie w dłoni i upewnia się kilkakrotnie, czy wszystko jest bezbłędne przygotowane. Kostiumograf poprawia kołnierz koszuli jednemu z aktorów, rozglądając się, czy stroje wokół prezentują się według jego wizji. Rekwizytor nerwowo liczy w myślach, czy wszystkie przedmioty są na właściwym miejscu. Aktorzy w skupieniu powtarzają swoje kwestie lub czekają na ostatnie poprawki wyglądu.
     Pośród tego powszechnego napięcia jedna osoba odczuwa wyjątkowy spokój – Eliza. Zgrabna blondynka, mimo że zaraz wychodzi na scenę odegrać rolę, do której przygotowywała się od miesięcy, w ramionach swojego ukochanego czuje się dobrze. Benedykt przyszedł za kulisy, żeby życzyć jej powodzenia. To ich tradycja, zawsze tak robi, a Eliza zawsze wzrusza się na jego widok, niezmiennie, odkąd przyszedł za pierwszym razem, robiąc jej niespodziankę.
     – Elka, wchodzisz za dwadzieścia sekund, przygotuj się! – krzyknął stanowczo reżyser, pospieszając ją ruchem dłoni. Na ten gest kobieta przewróciła oczami i spoglądając ostatni raz w oczy swojego narzeczonego, spostrzegła w nich błysk zadowolenia. „Jest ze mnie dumny”– pomyślała i z ekscytacją pobiegła w stronę sceny. W tle słychać odliczanie. Kurtyna powoli sunie w górę. Reflektory padają na jej smukłą twarz. Zaczynamy spektakl.
     Eliza kochała grać, wcielać się w rolę i udawać. Uwielbiała nie być sobą. Była hipnotyzująca, podczas spektaklu cała widownia oglądała ją z podziwem. W pierwszym rzędzie swoje stałe miejsce zajmował Hans, największy wielbiciel charyzmatycznej aktorki. Inscenizacja przebiegała pomyślnie i zbliżała się do końcowego aktu. Był to wielki finał, nowa sensacja, zaangażowanie widowni w sztukę miało być nowatorskim działaniem. Reżyser, obserwując oglądających, niekontrolowanie unosił kąciki ust w górę, gdy zdał sobie sprawę, jak byli oczarowani jego spektaklem. Niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, czekając na oklaski. To odbiór widzów karmi reżyserów spektakli. Eliza miała użyć pistoletu wypełnionego confetti. Wymierzyć w Hansa, który obchodził dziś urodziny. Kolorowe confetti miało zszokować głodną wrażeń audiencję, a jednocześnie pełnić rolę niespodzianki dla fana siedzącego jak zwykle w pierwszym rzędzie. Aktorka wycelowała w Hansa. Celowanie atrapą do uporczywego wielbiciela sprawiło jej wyjątkowo dużo przyjemności. Każdy w jej środowisku wiedział, że odpychający, wiecznie spocony Hans dręczył ją od lat. Niestety jego wysoki status w Toruniu sprawiał, że nikt nie mógł pomóc jej pozbyć się uciążliwego adoratora. Eliza spojrzała ohydnemu biznesmenowi prosto w oczy, w których narastało pożądanie i z triumfalnym uśmiechem pociągnęła za spust.
Huk. Na białej, przepoconej koszuli Hansa formuje się czerwona plama krwi. Krzyk. Wśród widowni zapanował popłoch. Część ludzi zrywa się z miejsc, inni panicznie rzucają się na ziemię. Niektórzy są zbyt zdezorientowani, żeby zrozumieć, co się stało. Eliza z przerażeniem wpatruje się w ciało mężczyzny, z którego stopniowo wylewa się życie. Zdawało się jej jednak, że to nadal jest spektakl. „Przecież to tylko confetti” – myślała. Eliza wzięła do płuc łapczywy oddech i rozszerzyła oczy w niedowierzaniu. Wzrok aktorki zjechał z twarzy Hansa na jego koszulę, która była coraz bardziej czerwona od życiowej cieczy. Wyszła z roli, znów jest sobą. Jest morderczynią. Reżyser zbladł i zacisnął pięści. Kurtyna opadła ciężko. Chaos.
     W drzwiach teatralnej garderoby pojawiło się dwóch policjantów.
     – Pani Elizo Lipska, została Pani oskarżona o zabójstwo Hansa Fishera, musi Pani  jechać z nami na komendę – oznajmił groźnym tonem jeden z umundurowanych.
     – Nie! – wykrzyczała przerażona aktorka. – Nie chciałam nikomu zrobić krzywdy, to nie była moja broń!
     Do ciasnego pomieszczenia wszedł Benedykt. W tej chwili Eliza zdała sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia. Mimo strachu, który ją przepełniał, musiała jechać na policję i czekać na oczyszczenie swojego imienia. Nieco uspokojona czułymi słowami Benedykta oddała się w ręce policjantów. W drodze na komendę ponownie zaczął narastać w niej niepokój. Co się tam będzie działo? Jak będą wyglądały przesłuchania? Patrząc zza okna powozu na szary krajobraz, nie mogła wyrzucić z głowy widoku bezwładnego ciała Hansa i krwi na jego koszuli. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Z transu wyrwały ją głośne odgłosy policji.
     – Jesteśmy na miejscu, wysiadaj! – parsknął mężczyzna, otwierając drzwi wozu.
     Jej oczom ukazał się wysoki budynek – toruńska komenda policji. Nigdy wcześniej tu nie była, mimo że urodziła się w tym mieście. Dopiero teraz zauważyła, że panuje wielka ulewa. Policjanci wydawali się niewzruszeni ciężkimi kroplami wody spadającymi na ich mundury. Pod okiem strażników przeszła do budynku. We wnętrzu unosił się ciężki zapach papierosów, co uwolniło ją od strasznych myśli, a zamiast nich w jej głowie pojawiła się Walentyna. Podczas krótkiej rozmowy policjantów Eliza wodziła wzrokiem po pomieszczeniu. Nie sprawiało miłego wrażenia. Ściany były szare, farba w niektórych miejscach odchodziła. Przez okna nie było prawie nic widać, znajdował się na nich dziwny żółty osad. „Pewnie od ogromnej ilości spalonego tytoniu” – pomyślała. Lekko zawahała się przed wejściem do celi.
     – Wchodź, nie mamy całej nocy – powiedział policjant, delikatnie popychając Elizę w stronę drzwi.
Położyła się na zimnej, drewnianej ławce, a jej oczy zaczęły mimowolnie się zamykać. Była wykończona i nie przeszkadzały jej głośne dźwięki wydobywające się z pomieszczeń obok. W jej głowie pojawił się obraz ukochanego, przekonującego ją, że wszystko będzie dobrze, gdy sprawa się wyjaśni.
     – Wszystko będzie dobrze… – wyszeptała do siebie i zasnęła.

***

Obudził ją znajomy głos. Jej oczom ukazała się Walentyna z czułym i zmęczonym uśmiechem na twarzy. Zapewne nie spała całą noc, próbując znaleźć sposób na oczyszczenie aktorki z zarzutów. Po jej wyrazie twarzy widać było jednak, że nie ma dobrych wieści. Eliza przetarła oczy, zrzucając resztki snu. 
     – Nie udało mi się dowiedzieć niczego nowego – oznajmiła jej przyjaciółka. – Ale nie martw się, razem z Benedyktem znajdziemy osobę odpowiedzialną za to, co się stało – rzuciła niepewnie. Nie wiedziała, w jakim stanie jest Eliza i wolała nie nazywać rzeczy po imieniu.
     Eliza wybuchła płaczem. Nie była w stanie pojąć, jak ktoś mógł zrobić jej coś takiego, zrobić z niej zabójczynię. Nie chciała żyć z tym piętnem do końca swoich dni. Przez jej umysł przepływały setki okrutnych myśli. Walentyna była zaskoczona nagłą zmianą w zachowaniu kobiety. Sama nie czuła się najlepiej, nie wiedziała, co robić dalej, a widok przygnębionej przyjaciółki nie pomagał. Chciała ją uspokoić, ale zabrakło jej słów. Zza rogu wyłonił się policjant zaintrygowany głośnym płaczem dochodzącym z celi.
     – Co tu się dzieje? Koniec odwiedzin! – wrzasnął
     – Nie! Proszę, Walentyna! Nie zostawiaj mnie tu samej! – zrozpaczona kobieta krzyczała, jednocześnie szlochając. – Ja naprawdę nie jestem winna! – dodała, tym razem kierując wzrok na policjanta.

***

Tego samego dnia zjawił się na komendzie dyrektor toruńskiego teatru. Stojąca przed budynkiem Walentyna natychmiast zgasiła papierosa i czujnie obserwowała przemęczonego mężczyznę, który wchodził na komendę. Kobieta dyskretnie kręciła się w pobliżu dyrektora, który zgłosił się na przesłuchanie. Czuła, że ma on coś ważnego do powiedzenia. Musiała dowiedzieć się – co. Na jej szczęście przesłuchanie odbywać się miało w sali obok toalety. Walentyna niejednokrotnie przebywała na komendzie w sprawie jej zmarłego męża i doskonale wiedziała, że przez niedziałający system wentylacyjny toalety było słychać rozmowy z sali obok. Kobieta niepostrzeżenie przemknęła do toalety, gdzie mogła w spokoju, uważnie wysłuchać zeznań dyrektora. Dyrektor oznajmił policji, że kilka dni przed spektaklem odwiedził go nieznany mu wcześniej mężczyzna, który miał nietypową prośbę. Przedstawił się jako przyjaciel ofiary i koniecznie chciał, żeby broń z kolorowymi skrawkami papieru była wycelowana w Hansa. Tłumaczył, że jego przyjaciel miał urodziny i że miała to być dla niego niespodzianka. Dyrektor z ogromnym wstydem i poczuciem winy przyznał policjantowi, że zgodził się na tę zmianę w scenariuszu tylko ze względu na wysoką sumę, którą oferował mu w zamian mężczyzna. Żywo tłumaczył, gestykulując przy tym dynamicznie rękoma, że ostatnie półrocze było dla teatru ciężkim okresem i cała instytucja bardzo potrzebowała wsparcia finansowego.
       Dla Walentyny własne małe śledztwo było doskonałą ucieczką od codziennego życia. Kobieta dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka została wykorzystana jak pionek w grze, która toczyła się poza ich zasięgiem. Musiała tylko udowodnić, kto jest mistrzem tej gry, a kto jej ofiarą. Dyrektor żwawym krokiem opuścił komisariat. Kobieta równie pośpiesznie go dogoniła. Próbowała zadać mu pytanie, lecz nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Dyrektor nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać się do porażki i zdradzać jej wstydliwych okoliczności. Następnie krótkie nogi dyrektora przyśpieszyły jeszcze bardziej kroku, po czym jego pulchna sylwetka zniknęła kobiecie z pola widzenia. Walentyna wsiadła z powrotem na swój stary rower i zatrzymała się dopiero w kawiarni niedaleko największego toruńskiego kościoła. Chciała zebrać myśli po wcześniej usłyszanym zeznaniu, które nie dawało jej spokoju.
       W lokalu roznosił się aromatyczny zapach słodkich przekąsek i świeżo parzonej kawy. Walentyna wybrała miejsce przy oknie i zamówiła ulubioną herbatę jaśminową. O tej porze kawiarnia była niemalże pusta. Niemalże, bo w powietrzu dźwięczał jeden doskonale znany Walentynie głos. Była to pani Müller, dusza towarzystwa i plotkara, która mieszkała w tej samej kamienicy, co Walentyna. Kobieta ukradkiem podsłuchała rozmowę starszej pani z innymi średnio zamożnymi damami o zbyt ciekawskich uszach i długich językach. I wtedy ją olśniło. Przecież nie ma lepszego źródła informacji na temat mieszkańców Torunia, jak znudzone kobiety w podeszłym wieku.
       – Dzień dobry, pani Müller – przywitała się Walentyna delikatnym uśmiechem.
       – Och, witam panią Walentynę – odparła czule starsza kobieta. – Słyszała pani o tym starym zakapiorze Garbackim?
       Walentyna dobrze znała to nazwisko. Był to lokalny biedak złej sławy, który – jak mówiono – od ukończenia 15 roku życia więcej czasu spędził za kratami niż na wolności, a za pełną flaszkę sprzedałby własną świętej pamięci matkę.
       – Co znowu nabałaganił? – zapytała nietypowo dla siebie Walentyna.
       – No właśnie nic nie nabroił – odpowiedziała sąsiadka.
       – Jak to?
       – Podobno ostatnio ktoś go widział, jak spacerował dobrze ubrany i ogolony po mieście. Mało tego, mój syn zauważył, jak późnym wieczorem wchodził do teatru, czegóż taki łobuz szukał w teatrze?! – parsknęła pani Müller z ostentacyjną pogardą.
       Walentyna zrozumiała – to najważniejszy ślad w sprawie!
       – Wie pani, gdzie on teraz mieszka? – niemal wykrzyczała z ekscytacji.
       – Zaszył się podobno w starym zajeździe przy brzegu Wisły, ale czemuż panią to interesuje? Chyba nie ma pani z nim nic do czynienia?
– Nawet nie wie pani, jak mi teraz pomogła – powiedziała Walentyna i, ukłoniwszy się, ruszyła w stronę wyjścia. Wsiadła na rower i bojowo popędziła w podmokłe tereny miasta.

     ***

Detektyw zostawiła swój dwukołowiec w oddaleniu od wskazanego miejsca zamieszkania tajemniczego mężczyzny, aby nie sprawiać podejrzeń. Powoli zbliżała się do rzeki. Słychać było gderanie kaczek i spokojny szum wody.
       – Jestem blisko – szepnęła do siebie Walentyna. Zza drzew wyłoniła się mała drewniana chatka. Po ścianach pięły się pędy roślin, zakrywając ubytki drewna. Kobieta wypuściła z płuc drżący oddech i zaczęła powoli skradać się w stronę budowli. Teraz kiedy jest już tak blisko rozwiązania tej spędzającej jej sen z powiek zagadki, poczuła ciężar stresu na swoich ramionach. Potrząsnęła głową, wypędzając z niej niechciane myśli i ruszyła niepewnie przed siebie. Nie była pewna, co zastanie w środku rozpadającego się budynku. Kobieta stanęła przed małymi drewnianymi drzwiami i wyciągnęła rękę, żeby zapukać. Gdy jej dłoń już niemal dotykała drewnianej powierzchni, do głowy Walentyny przyszły myśli: „Czy chce zostać zauważona? Co zrobi, jak gospodarz jej otworzy?”
       Kobieta szybko cofnęła rękę.
       „Trzeba go zajść z zaskoczenia…” – pomyślała i bezszelestnie zakradła się na tyły domu.
Ujrzała małe, zbite okienko.
       – Bingo! – szepnęła do siebie i ostrożnie zajrzała do środka pomieszczenia. Pierwsze, co zauważyła, to brak żywej duszy, poza kilkoma szczurami biegającym między butelkami po tanim alkoholu porozrzucanymi po zniszczonej drewnianej podłodze. Czując się trochę pewniej, weszła do chatki, popchnąwszy drzwi. Do jej nozdrzy od razu dotarł silny zapach mieszanki alkoholu, dymu tytoniowego i stęchlizny. Walentyna zmarszczyła nos. Puste butelki stały w każdym kącie. W pomieszczeniu panowała ciemność, którą rozpraszał jedynie żar niedopalonego drewna w kominku. Detektyw zaczęła rozglądać się uważnie po pomieszczeniu w nadziei znalezienia jakiejś poszlaki, znajdowała jednak tylko kolejne butelki i niedopałki papierosów.
       Westchnęła ciężko. Nagle jej uwagę przyciągnął materiał rzucony niechlujnie na krzesło. Kobieta podeszła do stroju i rozszerzyła oczy w zdziwieniu, gdy okazało się, że jest to doskonałej jakości czarny garnitur. Zanim zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć, do jej uszu dotarły donośne głosy z zewnątrz. Walentyna rozejrzała się gorączkowo w poszukiwaniu kryjówki. Nogi same pokierowały ją za drzwi, które momentalnie otworzyły się z hukiem, prawie uderzając ją w nos. Walentyna zacisnęła pięści i wstrzymała oddech.
       – Masz milczeć, ty cholerny łajdaku!
       Walentyna poznała ten głos – to był Benedykt.
       – To mi dopłać, ty cholerny bogaczu – powiedział z kpiną drugi, nieznany głos.
       – Dałem ci niezłą sumę za to zlecenie, wymagam, żebyś zachował poufność, tak jak się umówiliśmy!
       – A co będę z tego miał? – wyszczerzył zniszczone zęby w chytrym uśmiechu.
       – DO DIABŁA! – zaklął Benedykt, wyciągając pistolet, aby zastraszyć biedaka.
       – U diabła to skończysz ty, jak wszyscy dowiedzą się, że podmieniłeś kolorowy pistolecik na zabójczą broń.
       Benedykt zaczął się trząść ze złości.
       – Choleracholeracholera… – powtarzał wściekle i ciągnął się szaleńczo za włosy. W jednej sekundzie wymierzył pistolet w twarz pijaka.
       – Ha! I co, teraz? Zlecisz komuś, aby to mnie usunięto, bo sam nie masz odwagi? – powiedział zbyt pewny siebie biedak. Benedykt krzyknął w amoku, widocznie wściekły. Nagle Walentyna usłyszała znajomy huk. Podłoga pod drzwiami powoli zmieniła kolor na czerwony.

***

Benedykt, trzeźwiejąc, z wściekłości wyrzucił teczkę do rozpalonego naprędce pieca. Zabrał się za zacieranie śladów zbrodni. W jeszcze ciepłą dłoń nieboszczyka wcisnął pistolet, który wcześniej dokładnie wytarł. Przesunął rękę w kierunku głowy. Zapewne liczył na to, że scena, którą pozostawił, będzie wskazywała na samobójstwo. Następnie roztargnionym krokiem wyszedł z obskurnego budynku. Był tak zaaferowany, że nie przyszło mu do głowy ani zaglądać za drzwi, ani ich zamykać za sobą. Walentyna po kilku krótkich minutach wyszła z kryjówki, upewniając się, że narzeczonego przyjaciółki nie ma już w pobliżu. Nie mogła uwierzyć w to, czego właśnie była świadkiem. Chwilę wpatrywała się w przedziurawioną kulą czaszkę nieznanego mężczyzny. Ten widok był przeraźliwie brutalny, ale Walentyna musiała w końcu coś zrobić, nie mogła wiecznie stać bezczynnie. Kątem oka dostrzegła żółtą teczkę, którą Benedykt wrzucił do pieca. Wyciągnęła ją szybko za pomocą metalowego pręta znalezionego wśród śmieci. W teczce, z której tylko kilka skrawków papieru dało się uratować, widniały informacje o jakieś spółce. Benedykt był wspólnikiem Hansa. Wszystko stało się jasne.

Epilog

       – Całkiem niezłe ciastka upiekłaś – powiedziała Walentyna, zajadając się czekoladową przekąską.
       – Och nie przesadzaj, trochę je przypaliłam – odpowiedziała Eliza prześmiewczo. Kobiety siedziały na balkonie apartamentu wybitnej aktorki, której kariera wystrzeliła po słynnej kontrowersji sprzed lat. Teraz gra wyłącznie w bardzo znanych filmach.
       – Dlatego są niezłe, a nie idealne – dodała Walentyna, szczerze się śmiejąc. Eliza uśmiechnęła się szeroko.
       – To jak, papieros na pół?
       – Na pół.