Kontakt Fosa Staromiejska 3, 87-100 Toruń
tel.: +48 56 611 3510
e-mail: Dziekanat_Human@umk.pl
obrazek nr 1 obrazek nr 2 obrazek nr 3

„Homme fatal”

 Mateusz Jeziński, Bogna Radomska, Marcin Ruciński, Igor Sas

 

I

– Jesteś okropny – powiedział Bogumił do Kazika, słysząc relację z jego ostatniego romansu. Tym razem ofiarą była córka żydowskiego kupca. Kazik prychnął w odpowiedzi i posłał przyjacielowi szelmowski uśmieszek. Bogumiła po raz kolejny uderzyła różnica między anielskim wyglądem przyjaciela a jego diabelskim wnętrzem. – Pomyśl, co ona musi teraz czuć, biedna dziewczyna…

– Myślenie jest zabójcą przyjemności, mój drogi, jakże rozsądny przyjacielu – odparł Kazik, łapiąc za kufel piwa i dopijając je do dna. – Pójdę po drugie.

            Boguś się rozejrzał. Wbrew mocno podejrzanej nazwie Piwnica Przestępców była bardzo porządnym, zadbanym lokalem, w którym serwowano najlepsze niemieckie trunki. Bez obaw przychodziły tu nawet kobiety, za którymi, jak z goryczą zauważył, notorycznie oglądał się jego przyjaciel. Kiedy parę dni wcześniej rozmawiali o Dostojewskim; różniła ich opinia na temat zakończenia Zbrodni i kary. Kazik okazywał bohaterom powieści tyle empatii i wrażliwości… Ale podczas ich nieskrępowanych rozmów okazywało się, że traktuje ludzi jak narzędzia, wręcz jak zabawki. Zresztą nie był to pierwszy raz, kiedy Bogusia trapiło zachowanie przyjaciela. Jednak w aurze, którą ten roztaczał, było coś tak magnetycznego, że trudno było długo się na niego gniewać.

– Ej, rozchmurz się! – zawołał Kazik, który wracał właśnie do stolika z pełnym kuflem w dłoni. – Wieczór jest jeszcze młody!

            Bogumił wpatrywał się w łagodne rysy i przenikliwe jasne oczy przyjaciela, gdy ten sączył nową porcję piwa. Czuł ukłucie sumienia – czy to aby nie grzech patrzeć w ten sposób na innego mężczyznę? Zapewne w ten sam sposób patrzyły na niego te wszystkie kobiety, które uwodził i zostawiał, gdy tylko mu się nudziły. Po chwili milczenia, które uwierało Bogumiła jak cierń, chłopak odezwał się.

– Wiesz, te wszystkie romanse będą kiedyś twoją zgubą.

– Mówisz, że jestem potępieńcem, co? – zapytał Kazik. – A niech i tak będzie! Bóg nie żyje i powiem ci, że nie mam z tym żadnego problemu.

            Boguś rzucił mu gorzkie spojrzenie. 

– Nie to mam teraz na myśli – odparł. – Prędzej czy później wpadniesz w kłopoty, z których się łatwo nie wydostaniesz. Zdradzony narzeczony, nadopiekuńczy ojciec, tego typu ludzie potrafią być niebezpieczni, kiedy wejdzie im się w drogę.

– Za bardzo się przejmujesz. Przecież dopiero co ci mówiłem, żebyś się rozchmurzył – Kazik zbył przestrogi przyjaciela i zrelaksowany znów zajął się trunkiem.

 

***

 

Bogumił zapukał do drzwi właściciela kamienicy. Otworzyła mu Julka, którą znał przelotnie i głównie z widzenia, ale którą zawsze postrzegał jako uprzejmą dziewczynę o łagodnym usposobieniu.

– Dzień dobry – zaczął – czy jest może Kazimierz?

            Julka pokręciła głową.

– Nie, wyszedł, pewnie jest teraz w… – tu córka kamienicznika przerwała. Oboje wiedzieli, że Kazik najprawdopodobniej szlaja się teraz po szynkach i pije albo podrywa przypadkowo poznane kobiety. Dziewczyna przeczuwała jednak, że powiedzenie tego na głos sprawi Bogumiłowi przykrość. Posłała mu więc tylko przepraszający uśmiech. – Ale mogę cię wpuścić, jeśli chcesz na niego zaczekać.

Chłopak zgodził się i oboje poszli na piętro kamienicy. Julka otworzyła mu drzwi do mieszkania Kazika i szybko wróciła do siebie. Bogumił rozejrzał się. W głównym pokoju za sprawą ciężkich zasłon na oknach panował półmrok. Pomieszczenie wypełnione było zostawioną w zupełnym nieładzie kolekcją książek i innych druków, od autorów klasycznej Grecji, przez najnowsze wydania Tołstoja czy Prusa, po ulotki i manifesty organizacji anarchistycznych i socjalistycznych. Pośród całej tej literatury przyjaciel Kazika znalazł też kilka szklanych butelek z resztkami najróżniejszej jakości alkoholi i paczkę dobrego tytoniu.

Nagle jego uwagę przykuła kartka drogiego, eleganckiego papieru. Była kilkukrotnie złożona i zapisana ozdobnym, zapewne kobiecym pismem. Wyglądała na rzuconą bez większej uwagi na stos gazet i ulotek koło biurka i Kazik prawdopodobnie nawet jej nie przeczytał. Boguś dobrze wiedział, że zaglądanie do cudzych listów nie przystoi dobrze wychowanemu młodzieńcowi, ale tknęło go dziwne przeczucie. Sięgnął po kartkę, a gdy czytał, na jego poważnej twarzy coraz mocniej widać było niepokój. Po chwili zastanowienia odłożył liścik tam, gdzie go znalazł i wyszedł z mieszkania Kazika szybkim, nerwowym krokiem.

***

            Boguś spieszył ulicami Torunia, zaciągając kołnierz płaszcza, by ochronić się przed zimnem. Miał w głowie bałagan, jego myśli zdawały się wirować jak śnieżynki w zimowy wieczór. Treść kartki, którą znalazł u Kazika, uczepiła się jego pamięci. Nieznana kobieta i jej tajemnicze słowa stwarzały poczucie ciążącego niepokoju, którego nie był w stanie z siebie zrzucić.

            Kiedy dotarł do Szkoły Przemysłowej, zauważył, że ulice zaczynają się już kryć w mroku wieczoru. Neogotycki gmach jak gdyby patrzył na niego ciężkim, nieprzeniknionym wzrokiem. Boguś zastanawiał się czy to aby na pewno odpowiednie miejsce i czas na spotkanie. Jednak przeczucie, że musi poznać prawdę, upewniało go w decyzji. Otworzył drzwi budynku i skierował się spowitą w ciemnościach klatką schodową do piwnicy, gdzie miała czekać na niego nieznajoma.

            Chłopak mimowolnie przyspieszył i już niemal biegiem skręcił w prawo. Mimo że w budynku było ciepło, Boguś wciąż trzymał kołnierz płaszcza tak, że nie było widać jego twarzy. Instynktownie czuł, że nie powinno go tu być, ale wciąż parł przed siebie długim korytarzem z masywnym ceglanym sklepieniem. Zdawało się, że minęła wieczność, zanim wreszcie odnalazł ciężkie metalowe drzwi. Spoconą od stresu dłonią nacisnął klamkę, drugą ręką nadal przytrzymując kołnierz.

            Gdy tylko postawił stopę w ciemnym pomieszczeniu, usłyszał stłumiony krok, a następnie poczuł tępy, gwałtowny ból z tyłu głowy. Siła uderzenia rzuciła nim do przodu. Panicznie próbował odzyskać równowagę albo chociaż podeprzeć się od frontu, ale ręce nie słuchały już poleceń. Upadł na twarz. Przez jego ciało przeszła druga fala bólu, a nagły kontakt z twardą podłogą sprawił, że z głuchym jękiem wyrzucił powietrze z płuc. Zanim zdążył znów zaczerpnąć oddech, poczuł drugie uderzenie i usłyszał ostry chrzęst, któremu towarzyszył jeszcze ostrzejszy ból. W pokoju zabrzmiał krótki okrzyk, szybkie kroki i trzask metalowych drzwi, jednak umysł Bogusia nie był już w stanie rozpoznać tych dźwięków. Wszystkie jego zmysły przytłoczone były ciężarem kolejnych fal bólu. Pociemniało mu przed oczami i stracił przytomność.

 

II

Kolejny parszywy wieczór ociekał wiosenną pluchą i śmierdział tanim piwem. Do knajpy wszedł chłopak, na oko miał dwadzieścia parę lat. Oliwier przyjrzał mu się. Gładko ogolony blondynek z niebieskimi oczami. Długi płaszcz z dobrego materiału, ale mocno ubłocony. Puste, zmęczone spojrzenie. Merde, ale to piwo jest ohydne. Mężczyzna skrzywił się i patrzył, jak chłopak zamawia pierwszy trunek z brzegu i siada sam w kącie. Pije z rozpaczy? Z poczucia winy? Nie radzi sobie z tragedią czy z własnymi czynami? Oliwier mógłby spytać siebie o to samo, ale nie miał czasu na wspominki. Kiedy rozpoznał młodego blondyna, jego pijacki wieczór stał się czysto służbowy.

Obserwował tamtego (jak mu było na imię? Kazik?) na zlecenie rodziców innego młodziaka. Zamordowanego w nowym budynku Szkoły Przemysłowej. Znalezionego w piwnicy z głęboką raną kłutą między żebrami. Paskudna sprawa. Chłopak był przecież taki grzeczny. Taki bogobojny. Taki wychowany. „Nie miał żadnych wrogów”, zapewniali jego rodzice. A jednak skończył zimny i sztywny na twardej posadzce, czekając w ciemności, aż zajmie się nim robactwo. I ktoś musiał być temu winny.

Winny. Najłatwiej było wskazać palcem chłopaka siedzącego teraz w kącie lokalu i tonącego w odmętach tanich trunków. Anarchista, socjalista, hedonista i kobieciarz. Zupełne przeciwieństwo zamordowanego Bogumiła – i to nie tylko dlatego, że ten żył, a tamten nie. Pochodzili z zupełnie innych światów, a jednak trzymali się razem. Wierząca rodzina Bogusia była oczywiście przekonana, że Kazik miał na niego zły wpływ. Może i mieli rację. Ba, może mają też rację co do tego, że zabił on swojego najlepszego przyjaciela. Cholera wie.

            Putain, ale okropny wieczór! Siedzenie nad kuflem i czekanie, aż tamten młodziak zapije się na śmierć nikogo nie doprowadzi do prawdy. Oliwier wstał gwałtownym ruchem od stolika. Zatoczył się lekko i obrał kurs na wyjście z knajpy. Zimno. Mokro. Detektyw niemal wytrzeźwiał, gdy w jego twarz uderzyły kłujące krople wiosennego deszczu. Co za fatalna noc na prowadzenie śledztwa.

            Mężczyzna przyspieszył kroku, żeby trochę się rozgrzać. Wszedł wreszcie w ciepłe światło gazowych latarni stojących tu i ówdzie na Breite Strasse. Skręcił w stronę Starego Rynku i po chwili dotarł na miejsce. Unikając uwagi strażników i wzroku przypadkowych przechodniów, odnalazł dobrze mu znane tylne wejście do Ratusza. Wszedł nim prosto na zaplecze biura policji kryminalnej. W budynku było już prawie pusto, więc Oliwier nie musiał nawet kryć się ze swoją wizytą. Podszedł do siedzącego przy biurku niemundurowego funkcjonariusza. Ten go natychmiast rozpoznał.

– Zabójstwo w Szkole Przemysłowej, tak? – mrukliwie zapytał po niemiecku.

            Prywatny detektyw przytaknął i zostawił na biurku garść srebrnych marek, a policjant wręczył mu masywny stalowy klucz. Oliwier wszedł do korytarza obok i otworzył kratowane drzwi do ciasnego magazynu z dowodami. Był tu nie pierwszy raz. Szwaby rządzą się w Toruniu jak u siebie, ale przynajmniej pomniejsi gliniarze są rozsądni i potrafią przymknąć oko kiedy trzeba.

            Mężczyzna rozejrzał się pospiesznie po małym pomieszczeniu. Szybko znalazł to, czego szukał. Założył skórzane rękawice i chwycił metalową rurkę. Przyjrzał się niemal startym już śladom krwi. Przedmiot był wystarczająco lekki, żeby prawie każdy mógł nim zadać cios i wystarczająco twardy, żeby dwa, może trzy uderzenia strzaskały ludzką czaszkę. Czyli z narzędzia zbrodni niczego się o sprawcy nie dowiemy.

            Wzrok Oliwiera przykuła leżąca na metalowej półce koperta. Odłożył rurkę i wyjął z opakowania kilka czarno-białych zdjęć. Młody chłopak leżący twarzą w dół na podłodze. Zbliżenie na tył jego głowy, fragmenty strzaskanej czaszki i lepkie od krwi włosy. Zakrwawiona metalowa rurka leżąca na piwnicznym korytarzu, zostawiona tam przez uciekającego mordercę. Zebrane z narzędzia zbrodni fragmenty odcisków palców nie pasowały do żadnego znanego kryminalisty. Merde, wciąż nic pomocnego. Detektyw uświadomił sobie, że prowadzenie śledztwa samotnie tym razem nigdzie go nie doprowadzi. Nienawidził polegać na innych, ale teraz potrzebował wskazówek kogoś, kto znacznie lepiej znał Bogumiła i jego życie. Kogoś, kto być może sam był sprawcą jego śmierci.

 

III

            Kazik cieszył się, że Oliwier wyciągnął go z pijackiego maratonu. Czuł, że gdyby dotarł do mety, skończyłby podobnie jak Boguś i kij wie, ile by go szukano. Możliwość pomocy w śledztwie szarpnęła nim i wyłowiła go z dna jeziora rozpaczy. Lepsze było szukanie zemsty niż zapijanie smutków, choć to i tak nie do końca mu pomogło. Nawet teraz, idąc z mężczyzną w kierunku miejsca zbrodni, nie mógł przestać się nad tym wszystkim użalać. Nie pomagała też myśl, że detektyw może podejrzewać go o zabójstwo. Miał zamiar udowodnić mu, że to nieprawda. Jest wręcz przeciwnie! Nikomu nie zależy bardziej na rozwiązaniu tej sprawy niż jemu samemu. Boguś był przecież jego przyjacielem, nigdy nie zrobiłby mu krzywdy. A jednak Oliwier nie do końca mu ufał. Może to dlatego, że byli z Bogusiem tak różni. Na pierwszy rzut oka nic ich ze sobą nie łączyło, ale przecież właśnie to ich tak przyciągało. Zawsze mieli o co się ze sobą kłócić, przez co wspólne rozmowy nigdy nie były nudne. Kazik nie mógł dopuścić do siebie myśli, że Bogusia już tu nie ma. Był taki niewinny, postępował zawsze tak, jak należało, temperował go, gdy ten posuwał się za daleko. Ach, tak bardzo będzie mu brakować przyjaciela…

            I oto objawił się przed nimi wielki budynek Szkoły Przemysłowej. Kiedyś nie budził w nim żadnych większych emocji. Ot, jedno z wielu miejsc bez znaczenia, które pojawiają się przez całe jego życie. Był to kolejny przystanek na jego drodze ku dorosłości, zupełnie jak kolejna szklanka piwa podawana przez barmana. Tym razem było zupełnie inaczej, stojąc przed frontem szkoły, czuł strach. Wiedział, że zginął tam jego przyjaciel. To nie jest już bezpieczne miejsce. A przynajmniej dla niego na pewno już nigdy takie nie będzie.

            Oliwier zaprowadził go do piwnicy. Kazik nigdy tam nie był, jego zajęcia odbywały się wyżej. Miał wrażenie jakby schodzili z bezpiecznego królestwa niebiańskiego w piekielną otchłań. Za bardzo kojarzyły mu się te zaułki z Bogusiem. Promienie wpadające z zewnątrz przez niewielkie zakratowane okna ledwie oświetlały ceglane ściany. To ponure miejsce zaczęło go przytłaczać. Zaczął topić się w mroku, z którego sięgały po niego ręce szukające ratunku. Czuł zimne palce drapiące jego odsłoniętą rękę, a z oddali słyszał przytłumione krzyki. Były to wołania o pomoc mordowanego przyjaciela. Jego mózg zaczął płatać mu figle. A może było to poczucie winy, że nie był przy Bogusiu, gdy ten wypuścił swój ostatni oddech? Chciał jak najszybciej opuścić tę piwnicę, ale najpierw musiał znaleźć jakąś poszlakę.

– Zapraszam na miejsce zbrodni – detektyw szarmancko otworzył chłopakowi drzwi i zaprosił go do środka.

            Kazik poczuł pewien dysonans, nie będą przecież jeść teraz kolacji, tutaj zginął jego przyjaciel. Nie podobał mu się ten detektyw, przypominał pierwszego lepszego pijaczynę, a teraz jeszcze zgrywał dżentelmena. Kiedy wyciągał go z knajpy, chłopak myślał, że to kolejny bezdomny próbujący wyłudzić kasę na piwo. W żadnym stopniu nie przypominał profesjonalisty, ale kim jest on sam, żeby go oceniać? Chłopaczyna, który skacze od dziewczyny do dziewczyny, a potem od kufla do kufla.

            Zaczęli rozglądać się po miejscu zbrodni. Nikt tu jeszcze dokładnie nie wysprzątał. W pomieszczeniu widoczne były zaschnięte ślady krwi, pełno kurzu i zniszczone, porozrzucane wszędzie meble, które cierpliwie czekają, aż ktoś je stąd kiedyś zabierze. Brak ciała, brak narzędzia zbrodni. Kazik odetchnął z ulgą, że nie miał okazji ich zobaczyć. Na pewno nie mógłby znieść tego widoku. Już opis usłyszany od detektywa przyprawiał go o dreszcze. Nagle Oliwier wyciągnął spod dziurawego dywanu niewielką, ciasno związaną białą paczuszkę z dwiema dołączonymi kartkami. Pierwsza, mniejsza, zawierała tylko wiadomość „dla Daniela”. Druga zawierała całą listę nazwisk, zatytułowana była „dłużnicy”.

– Hmm, intéressant Co może być w tej paczce, narkotyki? – rzucił beztrosko.

– „Dla Daniela”… zdaje się, że wiem o kogo chodzi. W tej paczce chyba jest opium.

– Opium? Czemu akurat opium? – detektyw powąchał paczkę. Jego twarz natychmiast się wykrzywiła, szybko się odsunął. – Merde! Cóż za smród, faktycznie to może być opium.

– Po drugiej stronie rzeki, gdzieś pod mostem, jest melina opiumistów. Kojarzę, że Daniel często tam chodzi. Czasem próbował mi coś opchnąć, ale go zbywałem. Nie bawię się w to gówno.

– Hmm, to jest… to zdaje się być dosyć ciekawe. – Mężczyzna zaczął teraz przyglądać się liście. – Aleksy, Gruby, Schwarz… Gottlieb. Gottlieb! Mówi ci to coś?

– Gottlieb… szczerze to nie kojarzę…

– Gottlieb oznacza Bogumił – przerwał chłopakowi. – Może to jego ksywka.

– Ale Boguś nigdy nie kupowałby narkotyków, znam go, wiem to najlepiej… – powiedział Kazik, jednak trochę się zawahał, kończąc zdanie.

– Może nigdy go tak dobrze nie znałeś. Ludzie potrafią stwarzać pozory, uwierz mi.  

            To było jak zderzenie pociągu z jego sercem. Boguś mógłby przed nim coś takiego ukrywać? Nie mógł w to uwierzyć.

– Zaprowadź mnie tam pod most, mamy do pogadania z szanownym panem Danielem – zarządził detektyw.

 

***

 

            Kazik podążał bezwiednie za mężczyzną, wciąż rozmyślając o Bogusiu. Jak on mógł zadłużyć się u tych śmierdzących opiumistów? Nigdy nie widział, żeby coś zażywał albo kitrał na jego widok. Nie Boguś, przecież ten chłopak był czysty jak łza. Czy tak dobrze się ukrywał? Ale dlaczego miałby chować to w tajemnicy przed nim? Przecież byli przyjaciółmi. A może nabrał wprawy w prowadzeniu podwójnego życia, mając tak zawziętych katolickich starych? Kto wie, może wcale go nie znał?

            Kazik spostrzegł, wyłaniające się zza budynków w oddali, stalowe ramiona mostu. Nagle mina mu zrzedła i westchnął zirytowany. Przypomniał sobie, że za przejście przez most szanowne lokalne władze życzą sobie niemałej opłaty. Sięgnął do kieszeni. Psia mać! Zaledwie parę drobniaków. Spojrzał ukradkiem na detektywa. Czy on za niego postawi? Zwątpił. Może, skoro prowadzą śledztwo, straż przepuści ich za darmo? Marne szanse.

            Kiedy w końcu wychodzili zza rogu ulicy, objawiła się przed nimi w pełnej okazałości ta masywna stalowa konstrukcja. Kazik spostrzegł paru kupców przechodzących przez most. Może wkradliby się za nimi? Ku jego zaskoczeniu, gdy byli już paręnaście metrów od przejścia, detektyw zrobił zwrot w bok na plażę. Chciał przepłynąć promem? Niby taniej, ale to też kosztuje. Ale zaraz, przystań jest zupełnie gdzie indziej. Gdyby chcieli przepłynąć promem, skręciliby dużo wcześniej.

            Detektyw wskoczył do krzaków niczym pijany niedźwiedź i wyciągnął z nich niewielką łódkę, ciężko przy tym stękając. Sunął nią chwilę po piasku i przerwał, by złapać oddech. Kazik przyjrzał się jej. Była zgniła. Spróchniałe deski obite były nieco mniej spróchniałymi deskami. Ze środka wystawało tylko jedno liche wiosło. Miał wrażenie, że jak obaj do niej wejdą, to się zarwie i w dupę wbiją mu się drzazgi.

– Co to jest? – rzucił kąśliwe, doskonale wiedząc, co to jest.

– To jest łódka, mój drogi chłopcze. Przepłyniemy nią na drugą stronę – odparł Oliwier, wciąż starając się złapać powietrze. 

            Kazik przybliżył się do dziwnego środka transportu i nachylił. Poczuł smród wymiocin. Na podłodze leżały puste butelki, niektóre z nich po wódce, inne po piwie, część stłuczona. Idealnie komponowały się z zaschniętymi plamami. Było też drugie brakujące wiosło, a właściwie jego połowa.

– Ja tym nie płynę – zaprotestował chłopak, zatykając nos.

– To idź mostem – odparł detektyw, jakby kompletnie mu nie zależało.

            Mężczyzna zaczął pchać łajbę dalej, nie przejmując się młodzieńcem. Kazik patrzył jak ten zlepek drewna udający łódkę znika sprzed jego oblicza i pełznie w stronę rzeki. Chłopak zerknął na stalowy most. Wiedział, że bez opłaty go nie wpuszczą, a przecież musi dostać się na drugi brzeg. Przepłynięcie przez rzekę tą materializacją abominacji to samobójstwo, ale on musi wiedzieć, co tak naprawdę stało się z Bogusiem. Nie zawsze się ze sobą zgadzali, a mimo to byli przyjaciółmi. Nie może tak po prostu odpuścić. Ten stary dziad na pewno zaraz odpłynie bez niego i sam zajmie się tą sprawą. O ile w ogóle coś uda mu się ustalić – patrząc na te butelki, nie wydaje się zbyt poukładany. To pewnie cud, że jeszcze się nie utopił. A niech go, może Boguś miał jednak rację, ktoś musi czuwać nad tym wrakiem człowieka, a zarazem wystawiać go na ciągłą próbę… Kazik był rozdarty. Nie chciał płynąć łódką ani płacić za most, za to za wszelką cenę chciał dowiedzieć się, co stało się z jego przyjacielem.

– Oliwier, stój! – zawołał młody do moczącego już buty detektywa. – Płynę z tobą. Nie wierzę, że rozwiążesz to śledztwo bez mojej pomocy.

– Wspaniale! – rzucił bez uśmiechu. – Les dames d’abord – mężczyzna ukłonił się szyderczo, zapraszając chłopaka na łódkę.

            Kazik niechętnie do niej wskoczył, a detektyw mocno ją pchnął i także dał susa. Zlepek desek chrupnął, pogibał się agresywnie na lewo i prawo, po czym zastygł w miejscu. Nie zatonęli od razu, sukces. Chłopak odetchnął z ulgą. Teraz pozostało tylko jakoś dopłynąć na drugi brzeg i będzie cacy. Oliwier chwycił wiosło i rozglądał się chwilę za drugim. Gdy je spostrzegł, westchnął rozczarowany.

– Ach, zapomniałem je naprawić. Cóż… zdaje się, Kazik, że to jedno musi ci wystarczyć – powiedział, po czym wręczył młodzieńcowi jedyne sprawne wiosło.

– Ja mam wiosłować? – zapytał oburzony chłopak.

– Oczywiście. Chcesz pomóc w śledztwie, to wiosłuj. Ja muszę chwilę odsapnąć.

            Detektyw rozsiadł się wygodnie po swojej stronie łajby, zanurzył rękę między butelki i gmerał w nich, szukając czegoś. Ich stukanie dzwoniło Kazikowi w uszach. Nie mógł się skupić. Nurt rzeki obijający się o burtę, trzeszczenie desek pod jego dupą i jeszcze te butelki. W dodatku miał sterować łódką tylko jednym wiosłem? Zresztą, nawet dwoma nigdy tego nie robił. To nie może być takie trudne, wystarczy przecież tylko mocno się zamachnąć. Chłopak pewnie chwycił za wiosło, wystawił je za pokład i wykonał kilka ruchów. Łajba wystartowała i zwróciła się przodem ku nurtowi rzeki. Szlag by to! Kazik szybko zaczął machać po drugiej stronie, by naprostować kurs, ochlapując przy okazji całe wnętrze łodzi. Spojrzał na detektywa,. Ten nie był zbyt zadowolony. Już się relaksował, popijając z brudnej butelki i nagle ktoś przerwał jego rytuał.

Merde, daj już to nieszczęsne wiosło – warknął mężczyzna, po czym chwycił je, podając tym samym Kazikowi swój trunek. – Nie wypij wszystkiego.

            Chłopak popatrzył na zawartość butelki. Z dala przypominała piwo, ale gdy przyjrzał się bliżej, była zbyt brązowa i zbyt gęsta. Powąchał i poczuł chmiel, ale zarazem coś niepokojąco zgniłego. Spostrzegł też, że połowa była już opróżniona. Zaryzykował spróbowania specyfiku i wziął łyk. Jego usta wypełnił niepowtarzalny smak, nigdy nie pił czegoś tak ohydnego. Czuł, jakby na jego język spuścił się szczur roznoszący zarazę, a jego podniebienia uczepiły się małpy bombardujące wszystko wokół swoim łajnem. Natychmiast splunął do wody. Niestety posmak wciąż pozostał. Ugrzązł mu pomiędzy zębami, niczym błoto na podeszwie buta. Rzucił butelkę gdzieś na pokład i zaczął wypukiwać usta wodą z rzeki.

– Ohyda! Co to za szczyny?! – wrzasnął.

– Co ty gadasz? Najlepsze piwo w mieście – odpowiedział Oliwier z lekkim uśmiechem.

– Skąd oni je biorą, z rynsztoka?

– Zdradzić ci jego sekret? Nie ma tańszego.

– Złamanego miedziaka bym za to nie dał – odparł Kazik, po czym ponownie splunął do rzeki.

– Mnie smakuje. 

            Detektyw podniósł rzuconą butelkę i teraz jedną ręką wiosłował, a drugą popijał swoją ambrozję. W ten sposób, chwiejąc się łodzią raz bardziej na lewo, raz na prawo, dotarli na drugi brzeg. Kazik zszedł z pokładu uradowany, mogąc wreszcie dotknąć lądu. Natomiast Oliwierowi nie robiło to różnicy. Był rozczarowany, bo opróżnił już całą butlę. Wrzucił ją z powrotem do łódki.

            Kazik kojarzył, że melina opiumistów znajdowała się gdzieś pod mostem. Gdyby nim szli, pewnie dostrzegliby ją z góry. Sam nigdy w niej nie był, ale słyszał, że to siedlisko naprawdę parszywych gnojków. To na pewno oni zabili Bogusia. Ale czemu? Liczył, że Daniel odpowie mu na to pytanie, w końcu to na liście jego dłużników znalazło się imię zamordowanego chłopaka. Coś musi wiedzieć, to nie mógł być przypadek. Choćby miał mu połamać obie ręce i nogi, Kazik za wszelką cenę wydusi z niego prawdę.

            Młody student ruszył pod most. Detektyw, upewniając się, że żadna wartościowa buteleczka się nie ostała, zaraz do niego dołączył. Zostawili łódkę za sobą, nawet jej nie chowając. Nikt się tu raczej nie kręcił, więc nie było takiej potrzeby, a nawet jeśli by tak było, to wątpili, że ktoś by się połasił na taki skarb. Szli już wzdłuż konstrukcji licząc, że sławna melina pojawi się już za chwilę.

– Kazik, tylko nie rób nic głupiego. Nie wiemy, co tam na nas czeka – ostrzegł go Oliwier.

– Ha, myślisz, że sobie nie poradzę? – chłopak zaśmiał się – nie znasz mnie – oznajmił i odwrócił się w stronę detektywa. – Nie mam zamiaru odpuszczać w tej sprawie, jasne? – w jego głosie czuć było groźbę.

Quel jeune crétin! Ach… też kiedyś taki byłem. – Oliwier odwrócił od niego wzrok. – Dopóki wszystko się nie zjebało.

            – Nie porównuj mnie do siebie, zawszony pijaku.

Kazik obraził się i ruszył dalej szybszym krokiem. Więcej się do siebie nie odzywali, więc szli w ciszy. W końcu poczuli ciepły, okropny, nieznany im dotąd smród. Mieszanina przeróżnych gryzących się ze sobą zapachów wdzierała im się do nozdrzy i drapała wewnątrz. Nie dało się tego nie czuć, nawet zatkanie nosa nie poprawiało doznań. Musieli przyzwyczaić się do tej woni, bo ona wciąż i wciąż nie dawała o sobie zapomnieć. Zupełnie jakby się ich uczepiła i nie chciała puścić. Zatęsknili za miłym odorkiem z łajby. To oznaczało jedno – melina jest tuż za następnym filarem. Kazik ruszył od razu, pozostawiając Oliwiera za sobą. Pierwsze, co spostrzegł, to kilka niewielkich drewnianych budek. Dbałością o konstrukcję przypominały łódkę detektywa – pozlepiane, niepasujące do siebie deski oraz dziury wielkości pięści. Ich rozmiar na pierwszy rzut oka wskazywał na to, że są to budy dla psów, ale dookoła kręciło się z tuzin osób. Część właśnie z nich wychodziła i ociężale przeciągała się, witając nowy dzień, a część ogrzewała się przy ogniskach. Mniej szczęśliwi leżeli pod filarem, przykryci brudnymi kocami. Wszyscy wydawali się nieobecni, ich ruchy były powolne i chwiejne, wzrok pusty, a z rozmów dało się usłyszeć jedynie niezrozumiały bełkot. Zlepek zniekształconych, niełączących się w logiczną całość słów. Kazik szukał wzrokiem Daniela. Tylko to go teraz interesowało. Czuł, że jak tylko go zobaczy, to rzuci się na niego i Bóg wie co z nim zrobi. Boguś by to potępił… ale Bogusia już nie ma. 

            Zbliżył się do jednego z mieszkańców meliny. Od razu poczuł, że nieznośny odór się nasilił. Zaczął wypytywać o Daniela, listę, Bogusia, ale ten jakby go nie słyszał. Kazik patrzył mu prosto w oczy, ale pytany nie kontaktował. W jego wzroku widział, że nic się w tym człowieku nie ostało, był tylko pustą skorupą. Z jednej strony ucieszył się, że nigdy nie brał tego syfu i nie skończył jak ten tutaj, z drugiej był sfrustrowany, że niczego się nie dowie.

            Wtem od południa wyłoniła się para postaci, dwóch niewielkich chłopaczków, byli roześmiani. Pierwszy z nich przeliczał pieniądze, a drugi klepał kolegę po plecach. Kazik rozpoznał jednego z nich, to był Daniel. Nie mógł się doczekać, aż zetrze mu ten uśmieszek z twarzy. Nagły impuls nakazał mu podbiec i serdecznie się przywitać. Wściekły ruszył i bez ostrzeżenia rzucił się na chłopaczka. Zaczął okładać go pięściami po twarzy, aż kości jego nosa przeprowadziły się w inne miejsce. Kazik w furii i rozpaczy, krzycząc, pytał „Czemu Boguś? Co on ci takiego zrobił? Jak mogłeś go zabić?”. Daniel próbował się bronić, zasłaniał twarz i spluwał krwią na bok. Jego kolega zainterweniował, złapał napastnika od tyłu za szyję i zaczął go dusić. Kazik próbował się uwolnić i łokciami walił w żebra trzymającego go chłopaczka. Obity po twarzy Daniel podniósł się z ziemi, zachwiał i splunął wściekłemu studentowi na twarz, po czym zaczął kopać go po nogach i brzuchu. Przybity z dwóch stron i zdeterminowany, by pomścić śmierć przyjaciela, w końcu odepchnął dusiciela do tyłu. W reakcji na to Daniel rzucił się na Kazika i obaj runęli na ziemię, tarzając się i bijąc ze sobą.

            Nagle padł strzał. Huk rozniósł się po okolicy, zwracając uwagę wszystkich. Większość osób zwróciła się w stronę wystrzału. Oliwier stał z rewolwerem wyciągniętym w górę. Smuga prochu jeszcze opadała na ziemię, a jego zapach przez chwilę przebił się przez nieustępujący dotąd smród.

– Dość tego! Spokój! – stanowczo wykrzyknął detektyw.

            Część zbiegowiska rozbiegła się teraz na wszystkie strony, znikając w odmętach lasu, w tym kolega dusiciel, który zabrał ze sobą wcześniej wypuszczone pieniądze. Niektórzy z opiumistów byli już tak odklejeni od rzeczywistości, że nawet wystrzał nie zrobił na nich większego wrażenia. Kazik i Daniel leżeli na ziemi wykończeni, poobijani i zaskoczeni głośnym hukiem. Nie byli już w stanie się podnieść. Dogorywali obok siebie i spluwali krwią. Oliwier stanął nad nimi, wciąż trzymając w ręku rewolwer.

            – Ty! – wskazał bronią na Daniela. – Gadaj, co zamordowany Bogumił robił na twojej liście! Może ty go zabiłeś, co?

            Pobity chłopak próbował się podnieść, bezskutecznie. Opadł z powrotem na grząską glebę. Chciał coś wykrztusić, ale z jego ust poleciała tylko ślina wymieszana z krwią oraz wybity ząb. Detektyw opuścił rewolwer. Widział, że chłopak jest ledwo żywy. To chuderlak, Kazik by go rozszarpał, gdyby ten nie miał ze sobą kolegi. Narkotyki wyniszczyły jego ciało tak samo dotkliwie jak resztę opiumistów. Może to jednak nie on zamordował?

– Czemu… czemu go zabiłeś!!!? – Kazikowi udało się trochę podnieść, trzymał się lepiej niż przeciwnik. – Mamy dowody! Znaleźliśmy twoją paczkę i listę na miejscu zbrodni! Czemu Boguś miał u ciebie dług? Czemu wciągnęliście go w te jebane narkotyki?

– Spierdalaj, Kazik… – wydusił Daniel ochrypniętym głosem – nikogo nie zabiłem. Twój kochaś Boguś nie był nam nic winien, nie ma go na żadnej liście – rzucił pewnie.

– Tak? To jak wytłumaczysz to? – Oliwier podał mu listę dłużników.

            Daniel przez chwilę przyglądał się kartce. Wychylił znad niej głowę i spojrzał pytającym wzrokiem raz na detektywa, raz na Kazika.

– Ale… tutaj nie ma żadnego waszego Bogusia? 

– A Gottlieb to nie jego pseudonim? Przecież to Bogumił z niemieckiego – dociekał zdezorientowany detektyw.

– Nie, to jest Gottlieb Schmidt, jeden z okolicznych sprzedawców, ma sklep blisko Szkoły Rzemieślniczej – odpowiedział powoli Daniel tak, jakby to było oczywiste.

            Oliwier i Kazik spojrzeli sobie w prosto w oczy. Zakłopotany chłopak podrapał się po brodzie.

            – No tak, Gottlieb Schmidt, już kojarzę… czyli to nie Boguś – odparł zawiedziony Kazik.

 

***

 

            Kazik szedł ulicą razem z Oliwierem. Obaj byli wymęczeni po przygodzie na drugim brzegu, a w nozdrzach zalegał im nadal ostry smród opiumowej meliny. Chłopak nie był przyzwyczajony do takich wypraw, więc stawianie stóp na twardym bruku było teraz jak spacer po rozgrzanych węglach. Po bójce z tamtym oprychem jego delikatna uroda zatonęła pod siniakami i mieszanką błota z krwią. Ale nie dawał za wygraną. Trzeba było wrócić do domu, ogarnąć się i na nowo szukać poszlak. Mordercę Bogusia trzeba było ukarać.

            Po tym jak dotarli na miejsce i Kazik zaczął już wspinać się po schodach, zawołała go Julka.

– Hm? – Chłopak niemrawo odwrócił się w jej stronę.

– Właśnie dowiedziałam się o Bogusiu. Tak mi strasznie przykro… – zaczęła dziewczyna. – Wiesz, chyba nawet nie miałeś pojęcia, jak bardzo cię kochał.

            W głowie Kazika zawrzało. Jak ona śmie? Jak to nie miał pojęcia? Byli najlepszymi przyjaciółmi, a teraz z całego serca starał się pomścić jego śmierć! Chłopak zrobił gwałtowny krok w dół, ale zachwiał się ze zmęczenia jak drejdel, z którym wygrała grawitacja. Detektyw przytrzymał go za ramię.

– Proszę, niech pani kontynuuje – zwrócił się do Julki.

– Tamtego dnia, kiedy Boguś… kiedy Boguś umarł… – głos na chwilę zamarł jej w gardle – Boguś przyszedł tamtego dnia tutaj, do ciebie. Chwilę później wyszedł i chyba coś go martwiło. Ale nie wiem, dokąd poszedł. Przepraszam, że nie mówiłam tego wcześniej, ale nie miałam pojęcia, że stało się coś tak okropnego.

            Kazik spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem i znów skierował się na górę.

– To cenna informacja. Dobrze, że nam pani o tym powiedziała – odparł grzecznie Oliwier i ruszył za młodszym towarzyszem.

            Kiedy detektyw wszedł na piętro, Kazik szperał w dużym pokoju, jakby usilnie czegoś szukał. Przekładał butelki, zaglądał do książek, rozrzucał gazety i polityczne ulotki.

– Co ty robisz, chłopcze? – spytał Oliwier.

– Boguś musiał tu coś znaleźć. Coś, przez co poszedł wieczorem na uczelnię i został zabity – odparł Kazik, wciąż przeczesując pokój. – To nasza droga do złapania śmiecia, który go zamordował.

            Detektyw również zaczął się rozglądać. Zauważył nietknięty jeszcze stos gazet obok biurka i podszedł do niego. Leżała na nim złożona kartka papieru. Podniósł ją i zaczął studiować jej zawartość, ale w połowie przestał i bez słowa podał ją Kazikowi. Widząc smutne, ale i ostre spojrzenie towarzysza, chłopak natychmiast zaczął czytać.

Drogi Kazimierzu,

            Chociaż wiem, że powinnam dać Ci przestrzeń i uszanować Twoją decyzję, nie jestem w stanie ukryć swojej złości, desperacji i rozpaczy. Każde odrzucenie jest jak cios w serce, ale to, co teraz czuję, jest po prostu przytłaczające.

            Nie jestem pewna, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś. Twój brak odzewu sprawił, że czuję się, jakbym znalazła się na krawędzi przepaści, a wszystko, co z nami związane, runęło w najbardziej bolesny sposób.

            Nie chcę być w tle, oglądając, jak życie toczy się dalej, a ja tkwię w tej martwej przestrzeni. Chciałabym, abyśmy mogli się spotkać w piwnicy Szkoły Przemysłowej, dobrze znasz to miejsce i zależy mi na naszej osobności. Będę na ciebie czekać w najbliższy czwartek po twoich zajęciach na uczelni. Muszę zrozumieć, dlaczego to się stało, a może nawet sprawić, abyś zrozumiał, jak bardzo jest mi trudno.

            Nie oczekuję, że teraz wszystko wróci do normy. Ale niech to spotkanie, choćby jedno, pomoże mi jakoś zrozumieć i uwolnić się od tej udręki.

Twoja Waleria

            Kazik oniemiał. Jego serce przyspieszyło, a ręce się trzęsły. Miał mroczki przed oczami. Poczucie winy uderzyło go z siłą parowej lokomotywy i niemalże stracił równowagę. To nie żaden bandyta czy narkoman, ale porzucona i zignorowana przez niego dziewczyna zamordowała jego najlepszego przyjaciela. Jak mógł wcześniej o tym nie pomyśleć? To jego lekkomyślność kosztowała Bogusia życie. Równie dobrze to on mógł być zabójcą, za którym z taką pasją gonił przez cały ten czas. Może powinien sam zgłosić się na policję jako sprawca? Poczuł słabość w nogach, szok i grawitacja wreszcie zwyciężyły – Kazik upadł na kolana, z palącą wściekłością gniotąc kartkę w dłoni. Ale nawet gdyby podarł ją na malutkie kawałki i wrzucił do Wisły, nie zmyłby z siebie otępiającej rozpaczy.

– Słuchaj, Kazik – zaczął Oliwier, podchodząc do młodszego towarzysza – nie możesz teraz się po prostu poddać. Wiem, że są momenty, w których jest cholernie ciężko, ale musisz się podnieść i iść dalej.

            Kazik wciąż milczał jak grób, wpatrując się pustym wzrokiem w ścianę. Wszystko wokół wydawało się przytłumione, a w jego głowie szarżował natłok myśli. Oliwier przykucnął przed nim i spojrzał mu w oczy.

– Wiesz, czterdzieści lat temu, jako młody chłopak, marzyłem, żeby zostać policjantem. Kiedy przyjęli mnie do służby, j’etais aux anges. Ale zaraz potem wybuchła wojna i cholerne Szwaby wyrzuciły mnie tylko dlatego, że moja matka była Francuzką. Nie poddałem się i poświęciłem całe życie rozwiązywaniu spraw jako prywatny detektyw. Ha, nie poddałem się nawet, kiedy rzuciła mnie żona. Nie poddałem się i tylko dlatego wciąż tu jestem. Więc ty też nie masz prawa się teraz poddać.

            Z początku wydawało się, że słowa detektywa wcale nie dotarły do Kazika. Po chwili jednak mur rozpaczy zaczął się kruszyć i chłopak uświadomił sobie, co właśnie usłyszał. Znalazł w historii Oliwiera nowe źródło determinacji. Otrząsnął się wreszcie i odwzajemnił jego spojrzenie.

– Odnajdę ją, Oliwier – powiedział słabym głosem i po chwili powtórzył głośniej. – Odnajdę ją i za wszystko zapłaci.

 

IV

            Tamtego dnia padało. Smutne szare niebo przytłaczało budynki swoimi ciężkimi chmurami. Szli powolnym krokiem w akompaniamencie kropel deszczu i szumu strumieni wody lejących się z dachów kamienic.

– Boguś nienawidził deszczu – odezwał się Kazik bardzo spokojnym jak na niego tonem – zawsze ganiał wtedy wszystkich z parasolką i powtarzał, że jego młodsza siostra prawie umarła przez chodzenie w deszczu. Raz mi nawet przyłożył za to, że nie chciałem od niego wziąć tej cholernej parasolki. – Uśmiechnął się ponuro, a po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Detektyw nic nie odpowiedział.

            Zmierzali do kościoła Marii Panny. Według zeznań ludzi widziano tam postać opisem przypominającą Walerię. Ponoć niemal nie ruszała się z tamtego miejsca. Wiele osób twierdziło, że musi być śmiertelnie chora, ponieważ poza godzinami spędzonymi na modlitwach w pamięć zapadała im również jej upiornie blada cera i odstające trupie kości. „Biedna dziewczyna” powtarzali zapytani o Walerię, „taka mizerna, musiało jej się przytrafić coś bardzo, bardzo złego”. Kazik aż się krzywił, kiedy po zakończonych przesłuchaniach życzyli jej szybkiego powrotu do zdrowia i składali mu kondolencje, myśląc, że jest członkiem rodziny. W jego pamięci Waleria wcale nie była ani chuda, ani blada. Wiecznie uśmiechnięta, zawsze ładnie uczesana i schludnie ubrana, córka bogatego kupca. Nigdy niczym się dla niego nie wyróżniała. Jej naiwne, mdłe opinie na temat filozofii i polityki, których nigdy nie mógł słuchać na trzeźwo, sprawiły, że znudził się nią po tygodniu od rozpoczęcia znajomości.

            W końcu dotarli na miejsce, do majestatycznego kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Ani Oliwier, ani Kazik nie bywali w takich miejscach zbyt często. Zatrzymali się pod zdobionym portalem budynku przytłoczeni jego monumentalnością.

– Boję się – zaczął Kazik, patrząc na lejący się strumień z rynny. – Boję się, że zabiję ją w tym kościele. Ja już mam dość. 

– Mam wejść pierwszy? – zapytał detektyw, widząc, jak chłopak zaciska skrzyżowane dłonie na swoich ramionach. 

            Kazik skinął głową.

 

***

 

            Minęło już kilkanaście minut od zniknięcia Oliwiera za wrotami kościoła. W dodatku pogoda dalej była paskudna. Krople deszczu skutecznie trafiały w płomień każdej odpalonej przez Kazika zapałki. Chłopak zrobiłby teraz wszystko za możliwość zapalenia papierosa. W końcu jednak się poddał. Zresztą zapałki, tak samo jak papierosy, doszczętnie mu przemokły. Od niechcenia rzucił oba pudełka w wodę i zaczął obserwować, jak leniwie wirują na tafli wielkiej kałuży. Widok ten w dziwny sposób zaczął go uspokajać. Był bardzo zmęczony. W zasadzie nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spał dłużej niż godzinę. Ale nie miało to już znaczenia, nic nie miało już znaczenia. Oczy coraz bardziej mu się zamykały. Wirowanie pudełek w hipnotyczny sposób sprawiało, że nie czuł już nawet zimnych kropel deszczu spadających mu na głowę. Coraz ciężej było mu panować nad opadającymi powiekami. Mimowolnie zaczął się chwiać. Jego wzrok dalej był skupiony na pudełkach, wokół których cały świat zaczął zanikać. Nagle jednak ocknęło go głośne, ciężkie skrzypniecie zawiasów drzwi. Był to detektyw. Kazik wyprostował się i szybko do niego podszedł. 

– I co, aresztowałeś ją? Gdzie ona jest? 

            Oliwier spojrzał na niego swoim charakterystycznym zimnym wzrokiem. Tym razem jednak gdzieś w głębi jego starych, zmęczonych oczu można było dostrzec coś jeszcze. Żal.

– Daruj sobie synu, tam już nie ma kogo aresztować. Wracajmy – odparł, zakładając swoją czarną znoszoną czapkę.

– Ale że jak? Uciekła? Przecież ja cały czas stałem pod drzwiami – Kazik zupełnie nie rozumiał, co się działo.

– Nie o to chodzi. Po prostu daj spokój. – Detektyw rozłożył parasolkę i zaczął wolnym krokiem iść w kierunku swojego ulubionego baru, zupełnie nie zwracając uwagi na Kazika. Oszołomiony chłopak obserwował, jak postać znika za zakrętem, nie rzucając ani słowa na pożegnanie.

– A idź se, sam się tym zajmę! Co z ciebie jest w ogóle za detektyw!? – krzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział. Zdenerwowany chwycił za zardzewiałą klamkę kruchty i wszedł do środka.

            W kościele panowała cisza, zakłócały ją jedynie krople deszczu obijające się o szyby witrażowych okiennic. Kazik rozejrzał się. Przestrzeń wypełniona była malowidłami przedstawiającymi sceny religijne. Na środku stał bogato zdobiony intarsjowany ołtarz, nad którym wisiała potężna rzeźba Jezusa na krzyżu. Wnętrze wypełniał półmrok. Zapach wilgotnego kamienia i kurzu lekko drażnił nozdrza. W całym kościele Kazik dostrzegł tylko jedną osobę. Opatulona tkaniną postać klęczała na skraju ławy znajdującej się blisko ołtarza. Wyglądała na starą kobietę. Kazik mimo wszystko do niej podszedł, może ta staruszka wie, dokąd uciekła Waleria. Kobieta bez przerwy coś mamrotała. Kiwała się na boki niczym zaklęta w transie.

– Dzień dobry, wie pani może, czy nie było tu dziewczyny, mniej więcej gdzieś takiego wzrostu? – Kazik starał się zagadnąć kobietę, ale na marne. W odpowiedzi dostał tylko głośniejszy religijny bełkot. W końcu po kilku kolejnych nieudanych próbach miał dość. Zdenerwowany chwycił za kaptur, którym okryta była postać i szybkim ruchem go zdjął. Zamarł. Kiedy kolorowe, delikatne światło witrażowych okien dosięgło jej twarzy, przypominała trochę Walerię. Ale nie tę roześmianą podfruwajkę, którą pamiętał. Raczej jej pustą powłokę. Dziewczyna jakby magicznie postarzała się o jakieś trzydzieści lat. Głęboko zapadnięte policzki i gałki oczne sugerowały, że od dawna niczego nie jadła. Przez jej chorą kredową cerę Kazik miał wrażenie, że rozmawia z duchem. Nagle dziewczyna odwróciła wzrok w jego stronę. Jej szeroko otwarte szkliste oczy wirowały w obłędnym tańcu. Kazikowi zdawało się, że tak naprawdę nie patrzyła na niego. Jej wzrok wpatrywał się w jakąś niezbadaną przestrzeń gdzieś w innym wymiarze. Aż przeszły go ciarki, kiedy zimna koścista ręka złapała go za skraj płaszcza.

– Przepraszam – wyszeptała dziewczyna z nieobecnym wzrokiem dalej wlepionym w jego twarz.

 

ZAKOŃCZENIE

            Kazik dotknął jej przerzedzonych włosów, były kruche i szorstkie. Zaczął coraz mocniej przygryzać wargę. To wszystko była jego wina, sam sobie zgotował ten los, tak samo jak sam sprowadził śmierć na własnego przyjaciela. Śmierć, która pociągnęła za sobą jeszcze jedną śmierć, zabił również Walerię.

– Ja nie zasługuję na to, żeby żyć, to coś zjada mnie od środka i strasznie boli – kiedy Waleria to mówiła, po jej policzkach zaczęło spływać coraz więcej łez. Złapała się za włosy i zaczęła je rwać, z jej ust wydobył się bezdźwięczny krzyk.

– Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Boże, niech to się skończy, błagam, przepraszam… – zaczęła coraz szybciej mówić, stopniowo przerodziło się to w bełkot. Głowa Walerii powoli pochyliła się w dół. Dziewczyna znowu wpadła w trans. Kontakt z nią urwał się na dobre.

            Kazik czuł, jakby w jego piersi najpierw tliło się, a po chwili gorzało ognisko. Szok, jakiego doświadczył, sprawił, że zaczął się trząść. Przez chwilę przyglądał się mizernemu obrazowi dziewczyny, którą była kiedyś Waleria. Dziewczyny, której tak bardzo chciał pomóc Boguś. Dziewczyny, która skończyła w takim stanie przez niego. W końcu przestał się powstrzymywać i z jego oczu popłynął potok łez.

– Wybaczam ci, wybaczam – w ogóle nie poznawał swojego łamiącego się głosu. Zupełnie jakby mówił to ktoś inny. Na języku poczuł metaliczny smak. Dotknął swojej wargi, a następnie spojrzał na ręce. Miał na nich krew.

 

ALTERNATYWNE ZAKOŃCZENIE

            Kazik odskoczył.  Kiedy patrzył na Walerię, przepełniał go gniew.

– To nie mnie powinnaś teraz przepraszać, cholerna ladacznico! – Złapał dziewczynę za ramię i zaczął ciągnąć w kierunku wyjścia. Na zewnątrz dalej padał deszcz. Kazik rzucił dziewczynę w kałużę tuż obok pudełka z papierosami i zaczął kopać ją w brzuch.

– On chciał ci pomóc, ty tępa suko! Zabiję cię, sły… – W tym momencie między nim a dziewczyną pojawiła się jakaś postać. Ciężka, twarda pięść detektywa, z kilkoma dekadami doświadczenia na toruńskich ulicach, wylądowała na delikatnym policzku Kazika. Chłopak poleciał w kałużę naprzeciwko Walerii. W czasie, kiedy próbował się podnieść, Oliwier pomógł dziewczynie wstać. Waleria podczas całej sytuacji nawet nie pisnęła. 

– Ochłonąłeś trochę, damski bokserze? – zapytał prześmiewczo detektyw.

– O czym ty mówisz, zdrajco!? To morderczyni, muszę wymierzyć jej karę! – krzyczał Kazik, chwiejnie podnosząc się z kałuży.

– A kim ty, szczylu, jesteś, żeby wymierzać kary? Sędzią? Bogiem? – pytał spokojnym, ale stanowczym głosem Oliwier, a jego wzrok wędrował gdzieś wysoko między szarymi chmurami a spiczastymi wieżyczkami kościoła. 

– Och, odsuń się, dziadygo – powiedział Kazik i ruszył w stronę Walerii. Mężczyzna jednak znowu stanął między nimi. 

– Spójrz na nią chłopcze, ona już otrzymała swoją karę.

            Kazik zerknął przez ramię detektywa na Walerię. Dziewczyna w deszczu wyglądała jeszcze bardziej mizernie i przygnębiająco. Nawet nie podniosła wzroku, który dalej błąkał się po powierzchni kałuży. Kazikowi zaczęło robić się jej żal. Nienawidził tego – jak można współczuć morderczyni własnego przyjaciela?

– No to co z nią zrobić? – zapytał łamiącym się głosem.

– Odprowadźmy ją do domu, niech jej rodzina się nią zajmie. Potem mogę postawić ci kufel piwa. – Detektyw wyciągnął rękę do Kazika – Zgoda?

            Chłopak przez chwilę wpatrywał się w potężną dłoń Oliwiera, którą jeszcze parę minut temu dostał w twarz, po czym ją uścisnął.

– Zgoda. 

            Żaden z nich nie wiedział, co stało się z Walerią po odprowadzeniu jej do domu. Ludzie opowiadali całkiem różne historie. Jedni twierdzili, że popełniła samobójstwo, skacząc z mostu, inni, że wstąpiła do zakonu, a jeszcze inni, że rodzina przerażona jej stanem zamknęła ją na klucz. Kazik przez długi czas jednak, dzień w dzień, przychodził do kościoła Marii Panny z nadzieją, że jeszcze raz ją spotka. Chciał przekazać jej to, czego nie był w stanie wtedy powiedzieć: że wybacza. 

był w stanie wtedy powiedzieć: że jej wybacza.