„Czerwień”, Julia Cierocka, Martyna Loba, Martyna Leonartowicz
Julia Cierocka, Martyna Loba, Martyna Leonartowicz
I
Wraz z początkiem listopada na Toruń spłynął mrok. Z dnia na dzień słońce coraz wcześniej znikało za horyzontem, a nieustanne opady deszczu pogłębiały uczucie przygnębienia. Stałam pod zadaszeniem teatru, w jednej dłoni trzymając ociekający wodą parasol, a w drugiej leniwie tlącego się papierosa. W ten wtorkowy wieczór pogoda nie była wyjątkowa, można powiedzieć, że wręcz dopasowała się do nastroju sztuki, którą przyszłam zobaczyć.
Nie zapoznałam się dokładnie z opisem, wiedziałam tylko, że to sztuka o tematyce historycznej, a główną rolę gra w niej Eleonora – doświadczona aktorka, przyciągająca widownię niczym magnes swoją nietuzinkową urodą oraz talentem. Mówiło się, że sam dyrektor placówki uległ jej wdziękom i to dlatego otrzymywała pierwszoplanowe role w spektaklach. Nie sądziłam, by tak było. Charyzma i kunszt sceniczny – to były sekrety sukcesu, który niewątpliwie odniosła na deskach toruńskiego teatru.
Podczas występu moja uwaga skupiała się wyłącznie na niej. Eleonora wręcz lśniła na scenie. Każdy ruch jej dłoni czy pochylenie głowy były subtelne, wyważone, a przy tym niezwykle precyzyjne. Uwodziła widza całą sobą. I to działało – łaknące spojrzenia mężczyzn siedzących w pierwszych rzędach to potwierdzały. Z miejsca na balkonie miałam doskonały widok, szczególnie na pewnego opasłego jegomościa z krawatem zawiązanym tak, jakby chciał się udusić.
Ku mojemu zaskoczeniu, gdy kurtyna opadła, został on zaproszony na scenę i przedstawiony jako Hans Krüger, przedsiębiorca i filantrop, sponsor pięknych kostiumów do zakończonej przed paroma minutami sztuki. Sam zainteresowany mówił niewyraźnie, jakby jego opadłe policzki oraz kosmate wąsy mu w tym przeszkadzały. Przyglądając się uważniej, mogłam dostrzec strużkę potu spływającą po jego skroni.
Już po chwili przemowy prawą dłonią zaczął szarpać się ze swoim krawatem. Na sali rozległ się głośny kaszel, co zapoczątkowało szepty pośród widowni, w tym na balkonie, na którym się znajdowałam. Ludzie komentowali nieprofesjonalne zachowanie tak wysoko postawionego człowieka, który zaczął kaszleć, a wkrótce – również dyszeć, jakby co najmniej przebiegł maraton. Przecież przemawiał ze sceny!
Jednak prawdziwe przerażenie sparaliżowało nie tylko mnie, ale i innych, gdy nagle z jego ust wypłynęła strużka krwi. Mówca tego nie zauważył, próbował nie przerywać swojego wystąpienia. Przestał dopiero, gdy kobieta stojąca obok niego zwróciła mu na to uwagę. Wtedy pobladł bardzo i bezwładnie padł na scenę, niczym drzewo ścięte przez drwala.
Na widowni najpierw nastąpiło poruszenie, a po chwili wybuchł chaos. Niewiele osób nie ruszyło się z miejsc, siedząc w osłupieniu. Większość zaczęła krzyczeć i uciekać, przerażona tym, co się wydarzyło. Nieposkromione wrzaski wwiercały się w mój otępiały umysł. Potrzebowałam chwili, by zdać sobie sprawę, że jestem świadkiem szczególnej śmierci.
Śmierci na scenie.
II
Nie mogłam pojąć tego, co się wydarzyło. Czułam, jakbym utknęła w koszmarze, z którego nie można się obudzić pomimo wszelkich starań. Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Czy to były sekundy? Minuty? Może nawet godziny, nim pruska żandarmeria dotarła na miejsce zdarzenia. Jak przez mgłę pamiętam przesłuchiwanie mnie przez oficera. Nie mogłam mu nic powiedzieć, nic nie wiedziałam. Kto? Czemu? Jak? – to były pytania, na które sama chciałam poznać odpowiedź. Po rozmowie z funkcjonariuszem wróciłam do domu z sercem, które biło tak mocno, że obawiałam się, iż zaraz wyskoczy mi z piersi.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Cały czas miałam przed oczyma przerażone spojrzenie Hansa Krügera tuż przed tym, jak bezwładnie upadł na scenę. Choć ono nie było skierowane na mnie, to sięgnęło mojej duszy, przeszywając ją na wskroś. Zadrżałam na samą myśl o mężczyźnie, którego zobaczyłam pierwszy i ostatni raz.
Następnych kilka dni minęło w głębokim poruszeniu. Po tym, jak ujawniono, że sekcja zwłok nie wskazuje na śmierć z przyczyn naturalnych, pewne się stało, że byłam świadkiem morderstwa, które pozostawało na ustach wszystkich. Przechadzając się ulicami Torunia, miało się wrażenie, jakby ludzie nie mieli innych tematów do rozmowy. Każdy spekulował o powodach zabójstwa. Po mieście zaczynały krążyć historie o tym, dlaczego to akurat Krüger padł ofiarą mordercy.
Pierwszy szok minął – teraz mieszkańcy byli ciekawi, kto jest sprawcą. Niestety, organa ścigania były bezradne. Czas mijał, a my wciąż nie wiedzieliśmy, kto stoi za tą potworną zbrodnią. Morderca pozostawał bezkarny.
Twarz Hansa prześladowała mnie w snach, a na jawie otaczały mnie tylko bezsensowne spekulacje i słowa bez pokrycia. Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Czułam, że pozbędę się tego uczucia napięcia dopiero wtedy, kiedy sama poczynię kroki ku rozwiązaniu tej zagadki. Nie mogłam czekać, aż za rozwiązanie jej zabiorą się pruskie służby. Czułam, że niespecjalnie zależy im na odkryciu prawdy.
Chcę rozwiązać tę okropną zagadkę.
Wróciłam do punktu wyjścia, do teatru. Aby dowiedzieć się czegoś więcej, zdecydowałam się na spotkanie z Eleonorą. Czekając na nią w kulisach, zamyśliłam się. Niegdyś była mi bardzo bliska, łączyło nas wiele: młodzieńcze marzenia o podboju świata, wzniosłe idee, wytrwałość w dążeniu do celu. Byłyśmy do siebie podobne, a jednocześnie tak różne.
To niedorzeczne, że po tylu latach nadal darzę ją sympatią, jakimś specyficznym rodzajem zaufania. Miałam powody: była młodszą siostrą mojego zmarłego męża i tak bardzo go przypominała. Lubiłam ich identyczne rysy twarzy, patrząc na nią, widziałam mojego ukochanego. Nie jestem sentymentalna, ale dawno zapomniałam o starych waśniach i musiałam przyznać przed samą sobą, że brakowało mi kogoś takiego w moim życiu. Byłam samotna.
Liczyłam na współpracę z jej strony. Miałam nadzieję, że naprowadzi mnie na jakiś trop, przekaże z pozoru nieistotną informację, która jednak okaże się przełomowa. Cokolwiek, czego mogłabym się chwycić jak koła ratunkowego na wzburzonym morzu.
Eleonora wyglądała prawie tak samo jak za młodu, można by pomyśleć, że czas się dla niej zatrzymał. Jej piękne, długie blond włosy lśniły w świetle lamp. Długa wełniana suknia i zawiązana pod szyją czerwona apaszka świadczyły o tym, że planowała powrót do domu. Ela, bo tak nazywaliśmy ją lata temu, zawsze poruszała się z gracją, ale po rozpoczęciu kariery na scenie dopracowała ruchy jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że każdy jej krok i gest jest przemyślany, a gdy wchodziła do pomieszczenia, biła z niej aura dominacji i wyższości.
Aktorka szybko podeszła do mnie i, nie dając mi dojść do głosu, zapytała, czego od niej chcę. Nie wyglądała na zadowoloną z mojej obecności. Przeciwnie. Jej brwi zmarszczyły się groźnie, a usta ułożyły w grymasie. Najwyraźniej nadal obwiniała mnie za śmierć jej brata, a mojego męża, chociaż nie miałam z tym nic wspólnego.
Był to powód zakończenia naszej przyjaźni. Myślałam, że jeśli pozwolę na zrzucenie winy za jego śmierć na mnie, to pomoże jej to w żałobie i choćby częściowym pogodzeniu się ze stratą. Sądziłam, że będziemy mogły jeszcze kiedyś porozmawiać jak przyjaciółki z dawnych lat, ale musiałam się mylić. Eleonora nadal nosiła w sercu żal.
Kiedy zapytałam ją, czy wie coś na temat śmierci Krügera, chłodno odpowiedziała, że wszyscy w teatrze są bezradni i przerażeni tamtymi wydarzeniami, a każdy próbuje czegoś się od nich dowiedzieć. Wiedziałam, że to nie całkiem prawda i nie myliłam się, ponieważ po chwili dodała, iż tuż przed rozpoczęciem sztuki usłyszała Hansa kłócącego się ze swoim współpracownikiem. Stali przy wejściu awaryjnym. Eleonora powiedziała mi, że od dawna „na mieście” mówiono, jakoby pruski przedsiębiorca miał podkradać jego pomysły i przedstawiać jako swoje. Zaraz po tym wyznaniu na jej twarzy ponownie rozpostarło się rozgoryczenie i uniesionym głosem kazała mi się wynosić. Nie chcąc jej prowokować, zrobiłam, co mi kazała. Chociaż była do mnie wrogo nastawiona, to jednak miło było zobaczyć się z nią z bliska, a nie z widowni jak zawsze. Nie wiedziałam, czy to dlatego, że jest aktorką, ale jej wypowiedzi brzmiały jak kwestie wypowiadane ze sceny.
Nie pozostało mi nic innego, jak sprawdzenie tropu, który Eleonora podsunęła mi pod nos. Zabieranie i przywłaszczanie cudzych pomysłów mogło być motywem morderstwa, o ile współpracownik Krügera nie miał ani krzty sumienia.
III
Od razu po porannej kawie wybrałam się w okolice, gdzie miał mieszkać współpracownik Hansa. W gazecie wyczytałam, że był Polakiem o nazwisku Boguta i dysponował niesamowicie szeroką, jak na swój wiek, wiedzą. Nietrudno było się dowiedzieć, gdzie mieszka. Kilka pytań zadanych przypadkowo napotkanym w okolicy ludziom wystarczyło, abym zdobyła tę informację. Pytałam też o rzekome plotki na temat zamordowanego i jego współpracownika, ale ludzie odpowiadali zadziwiająco zgodnie, że „pierwszy raz słyszą takie wieści”. Z każdą chwilą słowa aktorki traciły na wiarygodności i choć ciężko było mi to przyznać, stawała się coraz bardziej podejrzana. Mimo to musiałam dowiedzieć się czegoś więcej. Poszłam więc do miejsca zamieszkania mężczyzny. Boguta mieszkał całkiem niedaleko miejsca tragedii z ostatnich dni – w kamienicy na parterze. Szybko dotarłam pod właściwe drzwi i po kilku sekundach zastanowienia – zapukałam. Zastanawiałam się, co powiem mu, aby nie zamknął mi drzwi przed nosem, ale nikt nie otwierał.
Od jego sąsiadki, życzliwej starszej pani zainteresowanej hałasem, jaki musiało wywołać moje pukanie, pozyskałam jednak wartościową informację: mój podejrzany miesiąc temu wyjechał z Torunia. Oznaczało to, że nie było go na miejscu i nie mógł dokonać tej zbrodni. Wskazówka dana mi przez Eleonorę okazała się ślepym zaułkiem. Wróciłam więc do punktu wyjścia. Nie pozostało mi nic innego, jak porozmawiać ponownie z aktorką i spróbować wyjaśnić z nią, czemu podała mi fałszywe informacje.
Niestety w związku z tym, że teatr szybko wrócił do wystawiania sztuk, mogłam skonfrontować się z Eleonorą dopiero późnym wieczorem. Moje pytania do niej musiały poczekać. Miałam złe przeczucia i coraz bardziej skłaniam się ku niepokojącej myśli, że to ona jest zamieszana w morderstwo. Ale dlaczego miałaby to zrobić? Jaki był jej motyw? Dokonała tego sama, a może miała partnera w zbrodni? Te pytania cały dzień krążyły mi po głowie.
Kiedy nastał wieczór, udałam się na tyły teatru – tam, gdzie pracownicy administracji, techniczni i aktorzy wychodzą z budynku. Z malejącą odległością od celu, coraz wyraźniej słyszałam głos Eleonory i nieznanego mi mężczyzny. Ukryłam się tak, żeby mnie nie zauważyli i wystawiwszy głowę, ujrzałam moją dawną przyjaciółkę oraz wysokiego, szczupłego jegomościa. Oboje byli ubrani na czarno – ona w suknię i płaszcz, a on w perfekcyjnie skrojony garnitur. Jedynym elementem w innym kolorze była czerwona apaszka zawiązana na szyi aktorki. Ta intensywna barwa sprawiała, że moja uwaga stale powracała do tego detalu.
Nieznajomy wręczył Eleonorze wielki bukiet równie czerwonych róż. Rozmawiali jeszcze chwilę, ale nie byłam w stanie usłyszeć o czym. Kiedy odwrócili się w moją stronę, ujrzałam twarz mężczyzny. Poznałam go od razu. Wojciech Boguta. To on był współpracownikiem biznesowym zmarłego – tym, którym go zamordował. Prawdopodobnie. Mógłby być sprawcą, miał doskonały motyw. Skąd Eleonora go zna? Patrzyłam na język ich ciał, wydawali się sobie bliscy. Miałam ochotę do nich podejść i zacząć bezwstydnie zasypywać pytaniami, ale wiedziałam, że nie mogłam. Zdecydowanie utrudniłoby to moje śledztwo.
Eleonora spojrzała w moim kierunku. Stałam dobrze ukryta w cieniu i byłam pewna, że w moim miejscu dostrzegła jedynie czarną plamę, mimo to jej baczny wzrok przeszywał tę pozorną próżnię i poczułam się niekomfortowo. Było niebezpiecznie. Oddech ugrzązł mi w gardle i w przypływie emocji cofnęłam się dwa kroki, a następnie oddaliłam się od teatru.
Nie spodziewałam się zobaczyć listu na wycieraczce o świcie kolejnego dnia. Moje imię i nazwisko było wykaligrafowane na nim bardzo eleganckim pismem, sprawiając wrażenie, jakbym była kimś ważnym. Dopiero gdy usiadłam do kuchennego stołu z kubkiem obrzydliwej, ale pobudzającej kawy i odpaliłam papierosa, zabrałam się za otwarcie koperty.
Zaproszenie na spotkanie od samej Eleonory mocno mnie zaskoczyło. Nasza ostatnia rozmowa nie była przyjemna i byłam pewna, że już nigdy więcej nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Wybrane przez nią miejsce znajdowało się w pobliżu mojego domu, co wprowadziło mnie w jeszcze większe zdumienie. Moja dzielnica nie należała do najpiękniejszych, a przecież w takich gustowała Eleonora.
Kochała piękne rzeczy.
Założyłam najładniejsze rzeczy, jakie znalazłam w szafie, jednak nadal były to tylko czarne proste spodnie, biała koszula, sztruksowa kamizelka oraz krawat mający pełnić funkcję dodatku. Na co dzień nie przykładałam wagi do wyglądu. Wsunęłam na lewy serdeczny palec pierścionek zaręczynowy od mojego męża. Zakładałam go tylko na ważne okazje, a pojednanie po latach z Eleonorą, które zakładałam, zdecydowanie takie było.
Chwyciłam parasolkę i wyszłam z domu.
IV
Tajemniczo wyglądający bar nie budził zaufania, jednak kiedy w zaciemnionym pomieszczeniu zauważyłam czekającą już Eleonorę, odrzuciłam tę myśl. Na szyi dawnej przyjaciółki ponownie dostrzegłam krwistą apaszkę. To mnie drażniło. Ela nosiła ją, odkąd pamiętam, miała ją na każdym wspólnym obiedzie w naszym domu. Miała ją też na pogrzebie, co wywołało masę szeptów krążących między zgromadzonymi.
Usiadłam na kanapie pokrytej przetartą w wielu miejscach skórą i przywitałam się krótko. Eleonora uśmiechnęła się na mój widok, co łatwo mnie przekonało, że miałam rację. Chce się ze mną pogodzić.
Gdy rozmawiałyśmy, czas płynął niczym rwisty, górski potok. Odbierałam tak wiele wrażeń na raz. Moje uszy wychwytywały melodię lecącą z szafy grającej, ale zagłuszał ją głos aktorki. Spoglądałam na kelnera kręcącego się po pomieszczeniu i wchodzących gości, ale nie zwracałam większej uwagi na nerwowo przemieszczające się po stoliku dłonie Eleonory. Moje nozdrza wypełniał zapach kawy o wiele lepszej niż ta, którą miałam w domu.
Smak kawy był specyficzny. Dobrze znana gorycz łączyła się z czymś kwaśnym, ale też lekko słodkim. Zaraz po tym, jak opróżniłam całą filiżankę, Eleonora zaproponowała wyjście na krótki spacer.
Okazało się, że niepotrzebnie zabrałam ze sobą parasolkę. Dzień był wyjątkowo urodziwy jak na jesień, co było przyjemną odmianą. Miejsce, w które szłyśmy, było mi znane. Wydeptana ścieżka prowadziła nad Wisłę, ale zupełnie nie rozumiałam, dlaczego Eleonora akurat tę nieco ponurą trasę wybrała.
Wspólnie obserwowałyśmy rzekę, nie zamieniając ani słowa. Miałam wrażenie, że milczenie nadaje powagi tej sytuacji, dlatego nie odważyłam się zapytać Eleonorę, czy jej też jest tak bardzo duszno. Uderzenia gorąca zmusiły mnie do zdjęcia starej kurtki, a dawna przyjaciółka nawet na mnie nie spojrzała. Czułam, że moje serce bije z niebywałą prędkością, a na czole zaczynają zbierać się pierwsze krople potu. W chwili, w której chwyciłam za swój krawat, przed oczami pojawił mi się obraz Hansa Krügera na chwilę przed śmiercią, kiedy to agresywnie starał się poluźnić wiązanie pod szyją, a jego czerwoną twarz udekorowały strużki potu. Teraz to ja tak wyglądałam.
Uświadomiłam sobie, że miałam podzielić jego los.
– Eleonoro – wydusiłam.
Gdy wyplułam zbierającą się w ustach krew, wiedziałam, że to nie Wojciech Boguta jest mordercą, lecz ona. Być może oni oboje. Przypomniały mi się dłonie Eleonory krążące po stoliku, tuż przy mojej filiżance.
To musiała być trucizna. W obu przypadkach.
– Walentyno – wyrzuciłam z siebie z trudem.
Nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. Moje dłonie zaczęły drżeć, wskutek czego nie byłam już w stanie manipulować palcami przy krawacie. Ledwo stałam na nogach, a wzrok rozmazał mi się na tyle, że nie wiedziałam, czy stojąca przede mną kobieta wykrzywiała usta w złośliwym grymasie czy w pobłażliwym uśmiechu. Coraz trudniej łapałam oddech, obecność krwi w ustach skutecznie utrudniała dostęp powietrzu.
Upadłam.
– To należało do mnie, Walentyno. Nigdy nie było twoje.
Ostatnie, co poczułam, to ściąganie pierścionka z mojego palca. Ostatnim, co zobaczyłam, była czerwona apaszka w kolorze krwi.